czwartek, 27 listopada 2014

Rozdział 21

 Czasami bywają dni, że ma się ochotę zasnąć. Zasnąć i się nie budzić. Nie budzić się dopóki życie się nie ułoży. Czasami człowiek ma ochotę się schować. Aby nikomu nie przeszkadzać, żeby nikogo nie krzywdzić. Czasem wszystko runie. Sypie się jak domek z kart. I chodź jedyne co przychodzi do głowy, to schować się i zasnąć, to trzeba żyć. Trzeba żyć i działać. Albo nie działać wcale. Po prostu trzeba żyć.

 Siedziałam na kanapie, wtulona w tors John'a. Płakałam. Wciąż płakałam, a on gładził mnie po włosach.
-Cśśś... -próbował uciszyć mój szloch.
 Na próżno. Czułam w sobie coś takiego, co totalnie runęło. I chodź nie za bardzo chciałam się przed sobą przyznać i nie chciałam tym bardziej przyznawać się do tego, komuś innemu. To za długo uciekałam już od prawdy. Ja go kocham. Kocham go niewyobrażalnie mocno. A jego dzisiejsza wizyta była dla mnie jakby karą za wszystko złe co w życiu uczyniłam. Czułam się, jakbym została obrzucona cała jakimiś igiełkami, wbijającymi się w ciało i w duszę. Bóg musiał mnie ukarać. I nie chciałam się uspokajać zbyt szybko, wiedziałam, że zasługuję na ten ból.
-Wszystko będzie dobrze, skarbie.. -pocieszał mnie John.
 Jego szepty, jakby delikatnie gładziły moje wewnętrzne skaleczenia. W tym momencie chciałam go przytulić, wyjąć z szafki medal i nagrodzić go, za najlepszego przyjaciela na świecie. Chciałam też, żeby już nie musiał mnie pocieszać, żeby nie musiał się o mnie martwić, żeby zaczął zajmować się swoim życiem. Bo przecież też ma swoje. A ja mu siedzę na głowie, przez ten cały popaprany czas, i jeszcze użalam się nad sobą.
 -Jutro postaram się wyprowadzić. -zaczęłam. -Nie chcę Ci ciągle siedzieć na głowie. -dodałam po chwili.
 Chłopak wyprostował się i spokojnie spojrzał w moje oczy.
-Wcale nie siedzisz mi na głowie. Cieszę się, że jesteś blisko. Chciałbym, żebyś została. -powiedział spokojnie, całując mnie delikatnie w czoło.
 Zamknęłam na moment oczy i odetchnęłam ciężko. Nic mu już nie odpowiedziałam.
*** 
-oczami Louis'a-
 Najciszej jak tylko potrafiłem, wszedłem do domu. Miałem nadzieję, że chłopcy już śpią. Chodź powoli wszystko stawało się dla mnie coraz to bardziej obojętne. 
 Wszedłem do kuchni i otworzyłem lodówkę. Poczułem na ciele przyjemny chłód. Wyjąłem z zamrażalki jakiś kawałek mięsa i przyłożyłem go sobie do opuchniętej skroni. Ledwo się obejrzałem, a za mną stał już Niall, trzymając w ręce szklankę w wodą. Stałem chwilę w osłupieniu i patrzyłem na niego. Widziałem jak jego wzrok błądzi po mnie, zaczynając na mojej twarzy, a kończąc na moich zdartych kolanach, dłoniach.. Widziałem przerażenie w jego oczach i zastanawiałem się czego się tak naprawdę boi. O mnie czy swojej kariery? Przecież mogłem im znów wszystko pięknie spieprzyć, a drugi raz już nic nie naprawią.
-Louis, co ty... -nie był nawet w stanie dokończyć.
Mięczak pomyślałem.
-No zgadnij. Śmiało. Mów. -mówiłem, chyba ze zbyt wielką złością.
Jego usta rozchyliły się, ale szybko znów się zamknęły. Powoli zaczynałem się niecierpliwić. Niech mówi co myśli, niech mi powie jak beznadziejny jestem. Niech powie, że niszczę sobie "tym" życie. Chodź ani on ani żaden z chłopaków nie mają zielonego pojęcia o tym co robię. Wiedzą tylko, że jest jakieś "to" i że właśnie takie są tego skutki. Chodź nawet o skutkach nie mają zielonego pojęcia.
-Louis, proszę cię... -nie pozwoliłem mu skończyć.
-Niall, dorośnij wreszcie. One direction to wcale nie jest nasze bajkowe, wieczne życie. To wcale nie jest życie. Co z wami, kurwa, jest nie tak?! Dlaczego żaden z was nie rozumie, że sam mam prawo decydować o sobie?! -krzyczałem wymachując rękoma w powietrzu.
Niall stał jak wryty, opierając się o blat. Kręcił delikatnie głową, jakby chciał abym przestał tak mówić, jakbym nie wiedział co mówię. A wiem przecież. Wiem.
 Usłyszeliśmy szybkie kroki, zmierzające w naszą stronę i oby dwaj obróciliśmy w tamtą stronę nasze twarze. Harry.
-Co się dzieje? -zapytał rozkojarzony, patrząc to na mnie to na Niall'a.
Prychnąłem głośno, spoglądając na niego z pogardą, po czym wyszedłem z kuchni, trzaskając za sobą drzwiami. Miałem dość. Chciałem być sobą i pragnąłem tego bardziej niż wszystkiego innego. Chciałem... czego ja w ogóle chciałem?
***
-oczami Molly- 
 Ta noc była okropnie długa i ciężka. Ale na szczęście noc, tak jak wszystko inne w życiu, się kończy. Dochodziła szósta rano, a ja już siedziałam na dole w kuchni i jadłam śniadanie. Dzisiaj poranna kawa straciła dla mnie smak. Gdyby nie to, że tak naprawdę ledwo trzymałam się na nogach, już dawno bym ją wylała do zlewu. 
 Usłyszałam ciche kroki, zmierzające w stronę kuchni. Powoli i delikatnie się odwróciłam w stronę drzwi. John. John stał w progu i przecierał swoje zbyt zaspane oczy.
-Jak się czujesz? -zapytał, ziewając.
Przeszyłam go wzrokiem od stóp do głów, dokładnie mu się przyglądając.
-Dobrze. -odpowiedziałam drętwo.
Widziałam jak wargi John'a już lekko się rozchylają, a jego nogi prowadzą go do mnie. Przerwałam mu, nie pozwalając mu na to, aby się nade mną użalał.
-Naprawdę jest dobrze. Już mi przeszło, widzisz? -wstałam z krzesła i obróciłam się w okół własnej osi. -John, nie jestem już małą dziewczynką. Dorosłam. Jak każdy człowiek czasem sobie popłaczę, ale nie będę ciągle rozpaczać. Jestem silna. -wyjaśniłam mu wszystko powoli.
 Chłopak stał chwilę w milczeniu. Chyba nie za bardzo wiedząc co mi odpowiedzieć. Po jego minie nie wiedziałam czy mi wierzy czy nie. Po prostu miałam taką nadzieję.
-Okej, w porządku. -powiedział, a ja już wiedziałam, że wygrałam. -Po prostu się o ciebie martwię. Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa. -dokończył i wyszedł spokojnie z kuchni.
***
Powinnam była od razu wiedzieć, że nie znajdę tak łatwo znów pracy. Co z tego, że przez dłuższy czas występowałam w telewizji. Minęło od tego zdarzenia dość dużo czasu. Chyba za dużo. 
 Zwiedziłam już cztery dziennikarstwa i nic, bez skutku. Jestem tak samo bezrobotna jak dwa dni temu i wczoraj. 
 Usiadłam na jednej z ławek w największym tutejszym parku. W spokoju rozmyślałam nad swoją przyszłością. Co będę robić? Kim będę? I gdzie będę? Wszystkie te pytania uderzały w moją czaszkę z ciężkim echem. Tak bardzo chciałabym cofnąć czas. Nie poznać nigdy Louis'a. Nie bać się, że być może już nigdy, nigdzie nie znajdę swojego miejsca i będę tak żałośnie wolna, jak teraz. Bez pracy, mieszkania, bez faceta, rodziny, bez żadnych bagaży. Jedynie ja i moje wspomnienia. A może powinnam wracać tam gdzie jeszcze niedawno wyjechałam? No bo co ja tu jeszcze właściwie robię?
 Potrząsnęłam głową, próbując rozwiać myśli. Zamknęłam na moment oczy i wzięłam głęboki wdech. Jednak po otwarciu ich wcale nie poczułam się lepiej, a nawet znacznie gorzej. Zobaczyłam blond włosom dziewczynę Louis'a z... 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kochani starałam się jakoś poprawić ten rozdział, ale niestety niezbyt mi wyszło. Za co bardzo przepraszam. Liczę na szczere komentarze.

Obserwatorzy