sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 26

 Louis patrzył bez słowa lustrując mnie od stóp do głów. Czułam się jakby mijała wieczność. Powoli zaczynałam się już denerwować, przez co przeskakiwałam niepewnie z nogi na nogę i oglądałam swoje paznokcie w zamyśleniu. Dlaczego on do jasnej cholerny nic nie mówi? Zaczynałam żałować, że w ogóle o tym wspomniałam. To proste, Molly, on z tobą nigdzie nie pójdzie. Moje paznokcie z ciekawych powoli zaczynały robić się irytujące i irytująca zaczynała się robić również ta sytuacja. 
 Podniosłam w końcu głowę do góry, by spojrzeć na bruneta.
 - Mo, bardzo chętnie bym poszedł z tobą na imprezę. Poszedłbym z tobą nawet w najnudniejsze miejsce świata, gdybyś chciała - mówił, a ja już wiedziałam, że jest jakieś ale - Tylko, że dzisiaj nie mogę i jest mi z tego powodu bardzo przykro. Wieczór mam zajęty i jest to naprawdę bardzo ważna sprawa. Gdyby nie była tak ważna, odwołałbym to - schylił lekko głowę, by móc spojrzeć mi w oczy. 
 Kiwnęłam powoli głową na znak, że rozumiem i uśmiechnęłam się lekko do niego. 
 - Muszę już iść - powiedziałam, skazując kciukiem drzwi wejściowe - John, czeka na zakupy - dodałam po chwili, po czym po prostu odwróciłam się i weszłam szybko do domu, aby być teraz jak najdalej od niego. 
 Zatrzaskując drzwi osunęłam się o ścianę koło nich i usiadłam na podłodze, głowę chowając w kolanach. Czułam się tak okropnie zażenowana tą sytuacją, że najchętniej to bym się zapadła pod siebie. Skąd mi w ogóle przyszedł do głowy taki pomysł, żeby pytać się o wyjście Louis'a? Przecież to wiadome, że ma tysiąc lepszych spraw do zrobienia niż pójście ze mną na imprezę. 
 Wstałam z podłogi i zaczęłam ściągać z nóg buty. 
 - Cholera, cholera, cholera - powtarzałam w kółko - Molly, nigdy więcej nie bądź taka głupia - nadal mówiłam sama do siebie.
 Przejrzałam się w lusterku, poprawiłam włosy i wyciągnęłam palec wskazujący w stronę swojego odbicia. 
 - Teraz, zanim cokolwiek zrobisz, przemyślisz to najpierw porządnie, a nie od razu otwierasz gębę, zrozumiano? - mój poważny głos brzmiał niemal jak głos jakiegoś oficera. 
 Kiwnęłam do siebie głową twierdząco i już cichutko, pod nosem powiedziałam dobrze. 
 - Możesz mi powiedzieć, gdzie mam najpierw zadzwonić? Do szpitala psychiatrycznego czy na odwyk? - John stał w przedpokoju, opierając się o jedną ze ścian. 
 Otworzyłam szerzej oczy, gdy go zobaczyłam. Czy on wszystko...? Cholera, Molly, co ja ci mówiłam?! 
 - Zadzwoń do kogoś od głowy. Troszkę mi się w niej poprzestawiało - powiedziałam, machając rękami. Po czym, grzecznie go okrążyłam idąc do swojego pokoju. 

***
 - Molly, kochanie. Wiesz, że kocham Cię jak własną, młodszą siostrę i nigdy w życiu nie zrobiłbym ci czegoś takiego, ale to nagły wypadek i mam nadzieję, że to rozumiesz - John stał, opierając się o framugę drzwi od mojego pokoju - Znalazłem dla Ciebie idealne rozwiązanie 
 Odwróciłam się w jego stronę i uniosłam brwi do góry. 
 - Będziesz spała w hotelu. Oczywiście ja Ci za to zapłacę, bo to przeze mnie będziesz właśnie tam spała - słuchałam go uważnie, nie mówiąc ani jednego słowa - Ale nie wracaj jutro przed piętnastą, dobrze? -dodał błagalnym głosem. 
 Westchnęłam ciężko, nadal malując swoje rzęsy. John, nie musiał się tak o mnie martwić. Nie jestem już małą dziewczynką. Potrafię o siebie zadbać. Pójdę na imprezę, potańczę, wyluzuję się, to mi dobrze zrobi. A później grzecznie udam się do hotelu, za który sobie sama zapłacę. John nie jest mi niczego winien, więc nie będzie za mnie płacił. 
 - Molly, powiedz coś, proszę cię 
 Jeszcze raz przejrzałam się w lustrze, po czym wzięłam swoją skórzaną kurtkę i torebkę do ręki, po czym zaczęłam iść w stronę drzwi. W progu stanęłam na chwilę, spoglądając na zdezorientowanego John'a. 
 - Potrafię o siebie zadbać. Możesz być spokojny - powiedziałam, po czym stanęłam na palcach i pocałowałam go delikatnie w czoło - I też cię kocham jak brata. 
 Zatrzymałam się na chwilę, gdy miałam już otwierać drzwi wyjściowe. 
 - Udanej randki, gołąbeczku! - krzyknęłam z dołu i wyszłam. 
 Udałam się do jednej z dyskotek, w której kiedyś byłam z John'em. Nie wiedziałam do jakiej konkretnie pójść, która jest lepsza dla kogoś, kto idzie sam, więc wybrałam pierwszą z brzegu. W środku była ogromna ilość ludzi. Śmierdziało wszędzie potem, alkoholem i zmieszanymi perfumami. Usiadłam przy barze i zamówiłam drinka. Rozejrzałam się jeszcze dookoła, po czym znów odwróciłam się w stronę baru. Cieszyłam się, że było tak dużo ludzi. Łatwiej będzie się wmieszać w tłum i nikt nie będzie zwracał na mnie większej uwagi. A przynajmniej miałam taką nadzieję. 
 Minęło półtorej godziny, a ja jedyne co przez ten czas zrobiłam, było wypicie trzech drinków i przekładanie nogi na nogę. Zaczynałam już się okropnie nudzić i zastanawiać, czy czasem nie lepiej by było, gdybym już po prostu udała się do hotelu. Sięgnęłam po torebkę i zaczęłam szukać w niej telefonu. 
 - Czeka pani na kogoś? - usłyszałam jakiś męski głos. 
 Podniosłam głowę i niemal spadłam z krzesła. 
 - To ty - powiedziałam z niedowierzaniem, otwierając szeroko oczy. - Myślałam, że to niemożliwe abyśmy jeszcze kiedyś na siebie wpadli. - dodałam, odwieszając torebkę na oparcie krzesła.
 Chłopak patrzył na mnie z szerokim uśmiechem na twarzy.
 - Też tak myślałem, ale widać los bardzo chce nas połączyć. - zaśmiałam się na jego słowa 
 Brunet zamówił sobie drinka, po czym spojrzał najpierw na mój już pusty kieliszek,a zaraz potem na mnie. 
 - I dla tej pięknej pani również 
 Puścił do mnie oczko, na co mimowolnie wybuchnęłam śmiechem. Był taki przystojny i uroczy. 
 - Jestem Molly - przedstawiłam mu się, wyciągając w jego stronę swoją dłoń. 
 - Luke - uścisnął moją dłoń, znów pokazując swoje niesamowicie białe zęby. 
 Od razu poczułam, że to jednak nie będzie taki koszmarny wieczór. A wręcz przeciwnie. Byłam niesamowicie szczęśliwa, że właśnie go spotkałam i mam z kim spędzić ten czas. I nawet w pewnym momencie zapomniałam o Louis'ie. 

***
- oczami Louis'a -

 Widziałem, że Molly była zawiedziona. W końcu zaprosiła mnie na imprezę, a ja odmówiłem. Pewnie też poczuła się przez to źle. W sumie nawet się nie dziwię. Też nie skakał bym z radości, gdyby ktoś dał mi kosza. Tylko problem w tym, że ja bardzo chciałabym z nią wyjść. To mogło by być ciekawe, pójść z nią na imprezę. Mógłbym się nieźle pośmiać i wyluzować. Niestety, miałem dużo spraw do załatwienia. A tutaj nie było żadnego wytłumaczenia typu "bo o n a" i musiałem się z tym w zupełności pogodzić. 
 Było już po drugiej w nocy. Właśnie jechałem do swojego mieszkania, gdy koło skrzyżowania dostrzegłem pewną dziewczynę, bardzo podobną do Molly. Zwolniłem, aby się lepiej jej przyjrzeć. Nie miałem stu procentowej pewności czy była to ona, ale tak mi się wydawało. Jednego czego mogłem być pewien to tego, że była cholernie pijana i szła z jakimś mężczyzną i na pewno nie był to John. 
 Podjechałem bliżej nich. Tak, cholera, to była ona. Zatrzymałem auto i wysiadłem z niego, po czym szybkim krokiem zacząłem iść w ich stronę. Molly śmiała się w niebo głosy i stała tak blisko jakiegoś faceta. Byłem wściekły. Ale dopiero poczułem co to gniew, gdy zobaczyłem, jak on ją całuje! Moje pięści zacisnęły się tak mocno, że moje knykcie zrobiły się zupełnie białe. Zęby również zacisnąłem. Byłem tak cholernie wściekły. 
 Stanąłem pomiędzy nimi akurat gdy przestali się już całować. Spojrzałem na ryj tego faceta i przywaliłem mu tak mocno, jak tylko potrafiłem. Chłopak zachwiał się i upadł na ziemię. Leciała mu krew z nosa i jak mniemam pewnie był nieźle złamany. Ale moja złość nadal nie opadała i chciałem mu przywalić jeszcze raz. Musiał wiedzieć, że ma się trzymać od Molly z daleka. 
 Kucnąłem i zamachnąłem się drugi raz. Znów mu przywaliłem i znów i znów i znów. Nawet dokładnie tego nie pamiętam. Po prostu go biłem. Biłem i wyobrażałem sobie, jak on ją całuje. A musiał wiedzieć, że nie może. Nie może całować Molly! 
 W końcu poczułem czyjąś drobną dłoń na ramieniu, która próbowała zahamować moje ruchy. I w końcu się uspokoiłem, przypominając sobie, że przecież jest tu jeszcze o n a. Odwróciłem się w jej stronę i spojrzałem na przerażone, zapłakane oczy. Była tak cholernie pijana i zupełnie nie wiedziała co się dzieje. 
 - Chodź. Zabieram cię do domu. - powiedziałem ostro, łapiąc ją za rękę i zaprowadzając do samochodu. 
 Zanim odpaliłem silnik, jeszcze raz na nią spojrzałem. Była taka niewinna i piękna. Ale to nadal nie zmieniało tego, że byłam zły, na nią również. 
 - Nie mogę wrócić do domu. Umówiłam się z John'em, że dzisiaj śpię w hotelu - mówiła, nawet na mnie nie patrząc. 
 - Zabieram cię do siebie - odparłem, po czym uruchomiłem auto.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Skarby, mam nadzieję, że powiecie szczerze co myślicie. 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Obserwatorzy