sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 26

 Louis patrzył bez słowa lustrując mnie od stóp do głów. Czułam się jakby mijała wieczność. Powoli zaczynałam się już denerwować, przez co przeskakiwałam niepewnie z nogi na nogę i oglądałam swoje paznokcie w zamyśleniu. Dlaczego on do jasnej cholerny nic nie mówi? Zaczynałam żałować, że w ogóle o tym wspomniałam. To proste, Molly, on z tobą nigdzie nie pójdzie. Moje paznokcie z ciekawych powoli zaczynały robić się irytujące i irytująca zaczynała się robić również ta sytuacja. 
 Podniosłam w końcu głowę do góry, by spojrzeć na bruneta.
 - Mo, bardzo chętnie bym poszedł z tobą na imprezę. Poszedłbym z tobą nawet w najnudniejsze miejsce świata, gdybyś chciała - mówił, a ja już wiedziałam, że jest jakieś ale - Tylko, że dzisiaj nie mogę i jest mi z tego powodu bardzo przykro. Wieczór mam zajęty i jest to naprawdę bardzo ważna sprawa. Gdyby nie była tak ważna, odwołałbym to - schylił lekko głowę, by móc spojrzeć mi w oczy. 
 Kiwnęłam powoli głową na znak, że rozumiem i uśmiechnęłam się lekko do niego. 
 - Muszę już iść - powiedziałam, skazując kciukiem drzwi wejściowe - John, czeka na zakupy - dodałam po chwili, po czym po prostu odwróciłam się i weszłam szybko do domu, aby być teraz jak najdalej od niego. 
 Zatrzaskując drzwi osunęłam się o ścianę koło nich i usiadłam na podłodze, głowę chowając w kolanach. Czułam się tak okropnie zażenowana tą sytuacją, że najchętniej to bym się zapadła pod siebie. Skąd mi w ogóle przyszedł do głowy taki pomysł, żeby pytać się o wyjście Louis'a? Przecież to wiadome, że ma tysiąc lepszych spraw do zrobienia niż pójście ze mną na imprezę. 
 Wstałam z podłogi i zaczęłam ściągać z nóg buty. 
 - Cholera, cholera, cholera - powtarzałam w kółko - Molly, nigdy więcej nie bądź taka głupia - nadal mówiłam sama do siebie.
 Przejrzałam się w lusterku, poprawiłam włosy i wyciągnęłam palec wskazujący w stronę swojego odbicia. 
 - Teraz, zanim cokolwiek zrobisz, przemyślisz to najpierw porządnie, a nie od razu otwierasz gębę, zrozumiano? - mój poważny głos brzmiał niemal jak głos jakiegoś oficera. 
 Kiwnęłam do siebie głową twierdząco i już cichutko, pod nosem powiedziałam dobrze. 
 - Możesz mi powiedzieć, gdzie mam najpierw zadzwonić? Do szpitala psychiatrycznego czy na odwyk? - John stał w przedpokoju, opierając się o jedną ze ścian. 
 Otworzyłam szerzej oczy, gdy go zobaczyłam. Czy on wszystko...? Cholera, Molly, co ja ci mówiłam?! 
 - Zadzwoń do kogoś od głowy. Troszkę mi się w niej poprzestawiało - powiedziałam, machając rękami. Po czym, grzecznie go okrążyłam idąc do swojego pokoju. 

***
 - Molly, kochanie. Wiesz, że kocham Cię jak własną, młodszą siostrę i nigdy w życiu nie zrobiłbym ci czegoś takiego, ale to nagły wypadek i mam nadzieję, że to rozumiesz - John stał, opierając się o framugę drzwi od mojego pokoju - Znalazłem dla Ciebie idealne rozwiązanie 
 Odwróciłam się w jego stronę i uniosłam brwi do góry. 
 - Będziesz spała w hotelu. Oczywiście ja Ci za to zapłacę, bo to przeze mnie będziesz właśnie tam spała - słuchałam go uważnie, nie mówiąc ani jednego słowa - Ale nie wracaj jutro przed piętnastą, dobrze? -dodał błagalnym głosem. 
 Westchnęłam ciężko, nadal malując swoje rzęsy. John, nie musiał się tak o mnie martwić. Nie jestem już małą dziewczynką. Potrafię o siebie zadbać. Pójdę na imprezę, potańczę, wyluzuję się, to mi dobrze zrobi. A później grzecznie udam się do hotelu, za który sobie sama zapłacę. John nie jest mi niczego winien, więc nie będzie za mnie płacił. 
 - Molly, powiedz coś, proszę cię 
 Jeszcze raz przejrzałam się w lustrze, po czym wzięłam swoją skórzaną kurtkę i torebkę do ręki, po czym zaczęłam iść w stronę drzwi. W progu stanęłam na chwilę, spoglądając na zdezorientowanego John'a. 
 - Potrafię o siebie zadbać. Możesz być spokojny - powiedziałam, po czym stanęłam na palcach i pocałowałam go delikatnie w czoło - I też cię kocham jak brata. 
 Zatrzymałam się na chwilę, gdy miałam już otwierać drzwi wyjściowe. 
 - Udanej randki, gołąbeczku! - krzyknęłam z dołu i wyszłam. 
 Udałam się do jednej z dyskotek, w której kiedyś byłam z John'em. Nie wiedziałam do jakiej konkretnie pójść, która jest lepsza dla kogoś, kto idzie sam, więc wybrałam pierwszą z brzegu. W środku była ogromna ilość ludzi. Śmierdziało wszędzie potem, alkoholem i zmieszanymi perfumami. Usiadłam przy barze i zamówiłam drinka. Rozejrzałam się jeszcze dookoła, po czym znów odwróciłam się w stronę baru. Cieszyłam się, że było tak dużo ludzi. Łatwiej będzie się wmieszać w tłum i nikt nie będzie zwracał na mnie większej uwagi. A przynajmniej miałam taką nadzieję. 
 Minęło półtorej godziny, a ja jedyne co przez ten czas zrobiłam, było wypicie trzech drinków i przekładanie nogi na nogę. Zaczynałam już się okropnie nudzić i zastanawiać, czy czasem nie lepiej by było, gdybym już po prostu udała się do hotelu. Sięgnęłam po torebkę i zaczęłam szukać w niej telefonu. 
 - Czeka pani na kogoś? - usłyszałam jakiś męski głos. 
 Podniosłam głowę i niemal spadłam z krzesła. 
 - To ty - powiedziałam z niedowierzaniem, otwierając szeroko oczy. - Myślałam, że to niemożliwe abyśmy jeszcze kiedyś na siebie wpadli. - dodałam, odwieszając torebkę na oparcie krzesła.
 Chłopak patrzył na mnie z szerokim uśmiechem na twarzy.
 - Też tak myślałem, ale widać los bardzo chce nas połączyć. - zaśmiałam się na jego słowa 
 Brunet zamówił sobie drinka, po czym spojrzał najpierw na mój już pusty kieliszek,a zaraz potem na mnie. 
 - I dla tej pięknej pani również 
 Puścił do mnie oczko, na co mimowolnie wybuchnęłam śmiechem. Był taki przystojny i uroczy. 
 - Jestem Molly - przedstawiłam mu się, wyciągając w jego stronę swoją dłoń. 
 - Luke - uścisnął moją dłoń, znów pokazując swoje niesamowicie białe zęby. 
 Od razu poczułam, że to jednak nie będzie taki koszmarny wieczór. A wręcz przeciwnie. Byłam niesamowicie szczęśliwa, że właśnie go spotkałam i mam z kim spędzić ten czas. I nawet w pewnym momencie zapomniałam o Louis'ie. 

***
- oczami Louis'a -

 Widziałem, że Molly była zawiedziona. W końcu zaprosiła mnie na imprezę, a ja odmówiłem. Pewnie też poczuła się przez to źle. W sumie nawet się nie dziwię. Też nie skakał bym z radości, gdyby ktoś dał mi kosza. Tylko problem w tym, że ja bardzo chciałabym z nią wyjść. To mogło by być ciekawe, pójść z nią na imprezę. Mógłbym się nieźle pośmiać i wyluzować. Niestety, miałem dużo spraw do załatwienia. A tutaj nie było żadnego wytłumaczenia typu "bo o n a" i musiałem się z tym w zupełności pogodzić. 
 Było już po drugiej w nocy. Właśnie jechałem do swojego mieszkania, gdy koło skrzyżowania dostrzegłem pewną dziewczynę, bardzo podobną do Molly. Zwolniłem, aby się lepiej jej przyjrzeć. Nie miałem stu procentowej pewności czy była to ona, ale tak mi się wydawało. Jednego czego mogłem być pewien to tego, że była cholernie pijana i szła z jakimś mężczyzną i na pewno nie był to John. 
 Podjechałem bliżej nich. Tak, cholera, to była ona. Zatrzymałem auto i wysiadłem z niego, po czym szybkim krokiem zacząłem iść w ich stronę. Molly śmiała się w niebo głosy i stała tak blisko jakiegoś faceta. Byłem wściekły. Ale dopiero poczułem co to gniew, gdy zobaczyłem, jak on ją całuje! Moje pięści zacisnęły się tak mocno, że moje knykcie zrobiły się zupełnie białe. Zęby również zacisnąłem. Byłem tak cholernie wściekły. 
 Stanąłem pomiędzy nimi akurat gdy przestali się już całować. Spojrzałem na ryj tego faceta i przywaliłem mu tak mocno, jak tylko potrafiłem. Chłopak zachwiał się i upadł na ziemię. Leciała mu krew z nosa i jak mniemam pewnie był nieźle złamany. Ale moja złość nadal nie opadała i chciałem mu przywalić jeszcze raz. Musiał wiedzieć, że ma się trzymać od Molly z daleka. 
 Kucnąłem i zamachnąłem się drugi raz. Znów mu przywaliłem i znów i znów i znów. Nawet dokładnie tego nie pamiętam. Po prostu go biłem. Biłem i wyobrażałem sobie, jak on ją całuje. A musiał wiedzieć, że nie może. Nie może całować Molly! 
 W końcu poczułem czyjąś drobną dłoń na ramieniu, która próbowała zahamować moje ruchy. I w końcu się uspokoiłem, przypominając sobie, że przecież jest tu jeszcze o n a. Odwróciłem się w jej stronę i spojrzałem na przerażone, zapłakane oczy. Była tak cholernie pijana i zupełnie nie wiedziała co się dzieje. 
 - Chodź. Zabieram cię do domu. - powiedziałem ostro, łapiąc ją za rękę i zaprowadzając do samochodu. 
 Zanim odpaliłem silnik, jeszcze raz na nią spojrzałem. Była taka niewinna i piękna. Ale to nadal nie zmieniało tego, że byłam zły, na nią również. 
 - Nie mogę wrócić do domu. Umówiłam się z John'em, że dzisiaj śpię w hotelu - mówiła, nawet na mnie nie patrząc. 
 - Zabieram cię do siebie - odparłem, po czym uruchomiłem auto.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Skarby, mam nadzieję, że powiecie szczerze co myślicie. 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ

sobota, 7 lutego 2015

Rozdział 25

 Praktycznie przez cały poranek nie umiałam znaleźć sobie nigdzie miejsca. Chodziłam w tą i z powrotem po mieszkaniu. Nie usadził mnie na miejsce ani telewizor, ani laptop i ogłoszenia o prace zawarte w nim. Dzisiaj był dziwny dzień. Czułam, że powoli wszystko mi się zaczyna układać i nawet nie chciałam zajmować się dzisiaj czym pożytecznym, to miał być dzień w stylu "dzisiaj jestem tylko szczęśliwa" i miałam wielką nadzieję, że tak właśnie będzie.
 - Molly? Przeszłabyś się mi do sklepu?
Zza drzwi kuchni wychylił się John, który w oczekiwaniu na moją odpowiedź, starł się mnie przekonać swoją smutną minką. Zaśmiałam się na to. John nie był nigdy w tym dobry.
 - A co chcesz żebym ci kupiła? - zapytałam, wstając z krzesła i zmierzając w stronę przedpokoju.
 - Um... - chłopak w zamyśleniu tarł brodę i szukał czegoś na lodówce. - Masz tutaj listę - uśmiechnął się szeroko, gdy zrobiłam wielkie oczy.
 - Wygrałeś w totka? - zapytałam, patrząc na niego z udawanym podejrzeniem.
 - Bardzo bym chciał, wiesz?
 Schowałam sznurówki do butów i biorąc do ręki torbę wyszłam z domu. Dzisiaj była idealna pogoda. Ciepło, bardzo ciepło, a na niebie nie było ani jednej chmurki, która zasłoniłaby słońce. Wszystko dzisiaj współgrało z moim nastrojem. I jak miałam się z tego powodu nie cieszyć?
 Najbliższy supermarket jest 20 minut drogi stąd. Pierwszy raz byłam z tego powodu zadowolona. Nałożyłam słuchawki na uszy, włączyłam muzykę. Spacer bardzo mi się przyda.

- oczami Louis'a -

 Piłem już drugą dzisiaj kawę i z wielkim zniecierpliwieniem czekałem. Czekałem aż w końcu te popierdolone próby dobiegną końca. To było niemal jak tortura. Traciłem czas na takie gówno, wiedząc ile pożytecznych rzeczy mógłbym w tym czasie zrobić. I chyba to było najgorsze, wiedziałem ile spraw mam jeszcze do zrobienia i byłem świadomy tego, że to co robię teraz nie ma zupełnie żadnego sensu. Każdego dnia chciałem coraz bardziej zostawić ten zespół w pizdu i po prostu robić to co lubię. Co z tego, że to czym zajmuję się po "mojej pracy" jest nielegalne, złe itd? Co z tego, że może nigdy nikt tego nie zrozumie? Po prostu JA to lubię. Czuję, że to jest właśnie to, że to jest ta rzecz którą ludzie szukają całe życie. Ja tą swoją rzecz już znalazłem. 
 - Chłopaki, to ja się już będę zbierał - poinformowałem ich, wstając z sofy i biorąc swoją skórzaną kurtkę pod pachę. 
 Nagle wszystkie cztery pary oczu zostały skierowane na mnie. 
 - Chyba sobie, stary żartujesz ?! - wściekły głos Styles'a rozbił się o ściany. 
 Przewróciłem oczami, stając na chwilę w miejscu i patrząc na niego z rozbawieniem. 
 - I tak teraz są tylko twoje i Liam'a kwestie. Więc po co mam marnować swój cenny czas, siedząc tutaj? - nie czekając na odpowiedź, położyłem na stoliku już pusty kubek po kawie i wyszedłem. 
 Szybkim krokiem dotarłem do windy. Zjechałem szybko na dół. Aż w końcu znalazłem się na wolności, wdychając zapach świeżego powietrza. Zapowiadał się dzisiaj niesamowity dzień. 

- oczami Molly - 

 Stoją grzecznie w kolejce do kasy, dokładnie jeszcze raz sprawiłam listę zakupów. Minęło parę minut, gdy zrozumiałam, że zapominałam o dwóch ananasach. Szybko rozejrzałam się dookoła. Powinnam chyba zdążyć pójść po ananasy i wrócić, zanim przyjdzie moja kolej aby zapłacić. Stanęłam delikatnie na palcach, próbując jeszcze raz sprawdzić długość kolejki. Gdybym się bardzo pospieszyła, zdążyłabym. Zrobiłam szybki obrót na palcach i zaczęłam biec w stronę warzyw i owoców. Szybko wzrokiem starałam się odnaleźć ananasy, niestety, nie mogłam ich dojrzeć. Jeszcze raz, tym razem cierpliwiej, wszystko zlustrowałam... i w końcu je dojrzałam. Leżały, akurat dwa, między bananami a pomarańczami. Niemal nie przewróciłam się o własne nogi, gdy po nie pobiegłam. Zwinnym ruchem położyłam na nich swoje ręce i... natrafiłam na dłoń kogoś innego. Wytrącona z równowagi, uniosłam wzrok ku górze. Byłam druga. Pewien przystojny brunet, o lśniących piwnych oczach, był szybszy. Patrzeliśmy na siebie przez dość długą chwilę, nie spuszczając wzroku ze swoich oczu. 
 - Trzyma pani moją rękę - brunet w końcu się odezwał. 
 Szybko zdałam sobie sprawę z jego słów. Miał rację, trzymałam jego rękę. Zarumieniłam się, szybko ją stamtąd zabierając. 
 - Bardzo mi zależy na tych ananasach - powiedziałam, marszcząc lekko czoło i spuszczając wzrok. 
 Mężczyzna chwilę się zastanawiał, nad decyzją. 
 - No dobrze, oddam pani mojego jednego ananasa, ale nie za nic. Umówi się ze mną pani na kawę, dobrze? - patrzył na mnie, z ogromnym uśmiechem na ustach. Miał bardzo ładny uśmiech.
 Poczułam się zwycięzcą. Zawsze spuszczanie wzroku i marszczenie brwi działa. To była moja niezawodna broń. I w dodatku ten przystojniak zaprosił mnie na kawę. I d e a l n i e. 
 - Proszę, o szybkie podejście do kasy numer 4, osoby która zostawiła tutaj swoje zakupy i przez to, zatrzymała kolejkę. Innymi razem produkty zostaną s powrotem odłożone na pułki. - usłyszałam głos młodej kobiety, dochodzący z głośników. 
 - O kurwa. - wymsknęło mi się. 
 Szybko wzięłam do ręki ananasy i pobiegłam do kasy. Kurde, szkoda, że nie zdążyłam mu powiedzieć, że zgadzam się na tą kawę. 
***
Szłam, trzymając w rękach reklamówki tak ciężkie, że musiałam co trochę się zatrzymywać by mojej ręce mogły odpocząć. Tym razem znów narzekałam na oddalony dom John'a. Powoli przestawałam mieć jakiekolwiek siły i jedyne co sprawiało, że niosłam to nadal, była złość z każdą sekundą rosnąca w moich żyłach. Nawet chciałam te zakupy gdzieś rzucić przed siebie, roztargać reklamówki i wszystko porozrzucać po trawniku, ulicy, chodnikach. W końcu wyjęłam telefon z torebki i zaczęłam wpisywać numer John'a. I gdy już miałam naciskać zieloną słuchawkę, usłyszałam za sobą trąbienie auta. Odwróciłam się i zobaczyłam Louis'a, który zaparkował za mną swój śliczny, czarny nabytek i wyszedł idąc w moją stronę. 
 - Możesz mi powiedzieć, Mo, dlaczego tyle tego dźwigasz? - brunet patrzył na mnie z surowością w oczach. 
 Rozejrzałam się dookoła, jak mała dziewczynka, która coś przeskrobała i szukała na szybko jakiegoś sensownego wyjaśnienia. 
 - Poszłam na zakupy... - zaczęłam. 
 - To widzę, Mo. Ale nie uważasz, że masz trochę tego za dużo? - Louis nadal nie odpuszczał. 
 Zaczynałam robić się niecierpliwa i zirytowana. 
 - Zawieziesz mnie do domu? - zapytałam w końcu, pewnym głosem. 
 Louis westchnął ciężko, po czym uśmiechnął się do mnie przyjacielsko i kiwnął twierdząco głową. Westchnęłam z ulgą, ciesząc się, że nie będę musiała już tego dalej targać. 
 - Wsiądź do auta, ja włożę, te twoje zakupy do bagażnika. 
 Ucieszona, szybko zajęłam miejsce pasażera, przyglądając się niebieskookiemu zza szyby. Jak zwinnie włożył zakupy do auta, zamknął bagażnik, ob krążył auto, usiadł za kierownicą i znów na mnie spojrzał. 
 - Cieszę się, że cię dzisiaj spotkałem - zarumieniłam się na jego słowa. 
 Jechaliśmy w ciszy. Słychać było tylko lecącą z radia niezbyt ciekawą piosenkę. W głowie miałam wiele myśli, które zaczynały już mi się powoli mieszać. Najpierw chciałam powiedzieć jedno, później drugie, aż w końcu nie wypowiedziałam ani jednego słowa. Tak bardzo interesowało mnie co myśli teraz Louis. Ten chłopak był dla mnie wielką zagadką i ciekawiło mnie wszystko związane z nim. 
 W końcu dojechaliśmy pod dom John'a. Wysiadłam z auta, stanęłam na chodniku i czekałam aż Louis poda mi wszystkie zakupy. Już szukałam słów pożegnania, znów. Ale okazało się, że spędzimy ze sobą jeszcze jedną małą chwilę. Aż z chodnika, do drzwi domu. Gdy stanęliśmy na werandzie, znów zapanowała pomiędzy nami dziwnie gęsta cisza. 
 - To do zobaczenia, Molly. Mam nadzieję, że do za niedługo - uśmiechnął się do mnie, a ja jakbym znów odleciała. 
 - Mam pytanie, Louis. - zaczęłam niepewnie. 
 Chłopak odwrócił się w moją stronę i czekał, aż zacznę. 
 - Miałbyś może czas dzisiaj wieczorem? Poszedł byś ze mną na imprezę? - mój język zaczął się niepewnie plątać. 
------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że tak długo nie dawałam znaku życia. Miałam dużo spraw do załatwienia, w sumie nadal mam... 

wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 24

 Byłam okropnie zmęczona całym tym dniem i jedyne o czym marzyłam to o położeniu się spać. Moje nogi odmawiały posłuszeństwa, zresztą tak samo jak powieki.
 Louis nie pokazał mi jednak tego, o czym tak mówi. Był straszny korek i zrezygnowaliśmy, ze stania w nim. W głębi duszy muszę przyznać, że dla Louis'a było to idealne rozwiązanie. Po prostu innym razem. Chyba nie był do końca przekonany o tym, czy warto jest mi to pokazać .
 Gdy brunet podwiózł mnie pod dom, było już gdzieś koło północy. Wyszedł z auta, okrążył je i jak na prawdziwego dżentelmena przystało, otworzył mi drzwi. Sięgnęłam po swoją torebkę i zaczęłam powoli wysiadać. Byłam na tyle zaspana, że potknęłam się praktycznie o własne nogi. I już niemal byłam przekonana o bliskim spotkaniu mojej twarzy z chodnikiem, gdy Louis mnie złapał. Gdy powoli podniosłam głowę, by na niego spojrzeć, było mi wstyd. Po dzisiejszym dniu można by było napisać mi na czole  "zupełna kaleka".
- D-dziękuję - wykrztusiłam niesfornie.
 Chłopak tylko się zaśmiał, a ja niemal utopiłam się w tym uśmiechu. Gdy byliśmy już przed drzwiami domu, stanęliśmy na chwilę w zupełnej ciszy. Rozejrzałam się dookoła, szukając jakiś słów, którymi mogłabym podsumować dzisiejszy dzień.
 - Przykro mi, że nie udało Ci się pokazać mi tego miejsca - powiedziałam, znów patrząc na chłopaka.
 - Czy ja wiem? Już byś tutaj nie stała, patrząc tak na mnie. - nadal się szeroko uśmiechał.
 Podniosłam w zdziwieniu brwi, a może raczej bardziej w zainteresowaniu? W takim razie, skoro to tak bardzo zmieniłoby postać rzeczy...
 - Skoro tak mówisz - zrobiłam lekki krok w tył. - Niech żyją korki! - krzyknęłam głośno.
 Dłoń Louis'a szybko powędrowała w stronę moich ust, nie pozwalając wydostania się z nich już ani jednego słowa. Westchnęłam ciężko, rozczarowana. Myślałam, że jest bardziej szalony.
 - Mo, obudzisz wszystkich
 Zsunął już swoją dłoń z moich ust i puścił ją swobodnie w dół. Byłam lekko rozczarowana, ale nie do końca. Był środek nocy, a dzisiejszy dzień był ciężki. Zresztą, aż sama się dziwie dlaczego rozmawiamy normalnie. Co się w tak krótkim czasie zmieniło?
 - Dziękuję za miło spędzony czas - powiedziałam z uśmiechem.
 - To ja dziękuję, że pobiła pani pewną kobietę. Gdyby nie to pewnie byśmy się nie spotkali - mówił teatralnym głosem, po czym złapał moją dłoń i musnął delikatnie zewnętrzną jej stronę.
 Po czym odszedł. Stałam tak jeszcze chwilę, patrząc jak odchodzi, jak zwinie otwiera drzwi auta i odwraca się w moją stronę.
 - Przeziębisz się. Wejdź już do środka - krzyknął, a moje policzki oblał lekki rumieniec - Do zobaczenia, Mo! - i odjechał.
 Ledwo się obejrzałam, a jego auto wystrzeliło na przód. I nim się zorientowałam zaczęłam się uśmiechać. Tak szeroki był ten uśmiech, że sama z siebie zaczęłam się śmiać. Byłam szczęśliwa. Cholernie szczęśliwa.

***
 Rano obudził mnie John, który przyniósł mi o dziwo śniadanie do łóżka. 
 - No dobrze, dobrze. Mów czego chcesz. - powiedziałam do niego, zaczynając już jeść. 
 Z buzią wypchaną po brzegi, obserwowałam jego ruchy, aby chociaż troszkę domyślić się czego może ode mnie chcieć. Usta John'a, powoli rozchylały się w uśmiechu, z każdą sekundą coraz większym. Byłam zniecierpliwiona i miałam ochotę już powoli ukręcić mu łeb. Nie jestem typem osoby, która lubi bawić się w podchody. 
 - No, no. Mów w końcu - powiedziałam bardzo poważnie, po czym wzięłam łyk picia. 
 - Musisz sobie załatwić jakiś nocleg, na dzisiaj - zaczął, powoli mnie lustrując - Chyba się zakochałem - dodał po chwili, rozglądając się po pokoju w zamyśleniu. 
 Wybuchnęłam nieopanowanym śmiechem. Nie, to nie dzieje się naprawdę. Nie mogłam przestać się śmiać. John się zakochał! 
 Chłopak patrzył przez chwilę na mnie w zdziwieniu lecz po chwili wstał zły i patrzył na mnie z obrażoną miną, kręcąc głową. 
 - Wspaniała z ciebie przyjaciółka - mówił oburzony - Nigdy więcej nic ci nie powiem 
 Nadal się śmiałam. 
 - Uważaj, bo odfruniesz. Normalnie John zakochany skowronek - wyśpiewałam.
 Chłopak robił się coraz to bardziej czerwony na twarzy i miał coraz to większą złość wymalowaną na niej. 
 - No na pewno nie tak jak Molly zakochany wróbelek. Może mi opowiesz co się takiego stało, że Loulisek cię przywiózł do domu? - odparł szczęśliwy. 
 Zła sięgnęłam po poduszkę obok i cisnęłam ją w stronę chłopaka, lecz nie trafiłam bo w odpowiedniej chwili zamknął drzwi i wyszedł. Znów zaczęłam się głośno śmiać, ze szczęścia. No właśnie, Louis.. 

***
- oczami Louis'a - 
 Siedziałem luźno na kanapie i paliłem papierosa. Wciąż nie mogłem o niej zapomnieć.Molly.. Była piękna, inteligentna, niewinna, szalona, uparta, najidealniejsza. Wczorajsza historia, gdy była się z moją niby "dziewczyną", do tej pory doprowadza mnie do śmiechu. Cieszę się, że Harry wtedy do mnie zadzwonił, a ja akurat byłem blisko. Mogłem to znów zrozumieć, poczuć, że chyba ją kocham i to naprawdę może być miłość. Zresztą nie ważne jak to się nazywa, czuję, że jej potrzebuję. I to się liczy. 
 - Może nam powiesz, gdzie byłeś wczoraj gdy cię potrzebowaliśmy? - Bill uderzył mocno ręką o stół. 
 Podniosłem głowę i spojrzałem na niego pewnym wzrokiem. 
 - Nie twój interes. Potrafię sam o siebie zadbać - zacząłem, wrzucając peta do popielniczki - A wam chyba jakiejś wielkiej trudności nie sprawia zlikwidowanie paru typków, prawda? No chyba że się mylę - każdego dokładnie zlustrowałem.
 Wydawało się, że nikt nie ma mi niczego za złe, prócz Bill'a. A to dlaczego? Nie potrafimy sobie stworzyć życia, po za "pracą"? Chyba za mało babek się koło ciebie kręci. Chyba ani jedna. 
 - Dobrze wiesz, że wchodząc w to od razu wyrzekłeś się głębszych uczuć. Musimy mieć pewność Louis, że ta laska nie będzie wkraczać nam w drogę. Więc... - Bill nadal nie ustępował.
 - Nie jestem głupi, dobrze wiem w co wdepnąłem! Ona nie jest dla nas ż a d n y m zagrożeniem! - powiedziałem pewnie.
 Jeszcze raz zlustrowałem chłopaków, po czym machnąłem im ręką i wyszedłem. Wciąż byłem zły. Nikt mi nie będzie dawał jakiś głupich kazań, co jest złe co dobre. Nikt mnie nie będzie pouczał. Dobrze wiem, że wszedłem tutaj z własnego wyboru, wyrzekając się jakiejkolwiek miłości. Jak dobrze, że nie opowiedziałem wczoraj wszystkiego Molly. Ona nie może się czegokolwiek dowiedzieć. Po prostu nie może..
_________________________________________________________________________
Jak podoba wam się rozdział? 
Ps. CZYTASZ=KOMENTUJESZ 

Obserwatorzy