Louis nie pokazał mi jednak tego, o czym tak mówi. Był straszny korek i zrezygnowaliśmy, ze stania w nim. W głębi duszy muszę przyznać, że dla Louis'a było to idealne rozwiązanie. Po prostu innym razem. Chyba nie był do końca przekonany o tym, czy warto jest mi to pokazać .
Gdy brunet podwiózł mnie pod dom, było już gdzieś koło północy. Wyszedł z auta, okrążył je i jak na prawdziwego dżentelmena przystało, otworzył mi drzwi. Sięgnęłam po swoją torebkę i zaczęłam powoli wysiadać. Byłam na tyle zaspana, że potknęłam się praktycznie o własne nogi. I już niemal byłam przekonana o bliskim spotkaniu mojej twarzy z chodnikiem, gdy Louis mnie złapał. Gdy powoli podniosłam głowę, by na niego spojrzeć, było mi wstyd. Po dzisiejszym dniu można by było napisać mi na czole "zupełna kaleka".
- D-dziękuję - wykrztusiłam niesfornie.
Chłopak tylko się zaśmiał, a ja niemal utopiłam się w tym uśmiechu. Gdy byliśmy już przed drzwiami domu, stanęliśmy na chwilę w zupełnej ciszy. Rozejrzałam się dookoła, szukając jakiś słów, którymi mogłabym podsumować dzisiejszy dzień.
- Przykro mi, że nie udało Ci się pokazać mi tego miejsca - powiedziałam, znów patrząc na chłopaka.
- Czy ja wiem? Już byś tutaj nie stała, patrząc tak na mnie. - nadal się szeroko uśmiechał.
Podniosłam w zdziwieniu brwi, a może raczej bardziej w zainteresowaniu? W takim razie, skoro to tak bardzo zmieniłoby postać rzeczy...
- Skoro tak mówisz - zrobiłam lekki krok w tył. - Niech żyją korki! - krzyknęłam głośno.
Dłoń Louis'a szybko powędrowała w stronę moich ust, nie pozwalając wydostania się z nich już ani jednego słowa. Westchnęłam ciężko, rozczarowana. Myślałam, że jest bardziej szalony.
- Mo, obudzisz wszystkich
Zsunął już swoją dłoń z moich ust i puścił ją swobodnie w dół. Byłam lekko rozczarowana, ale nie do końca. Był środek nocy, a dzisiejszy dzień był ciężki. Zresztą, aż sama się dziwie dlaczego rozmawiamy normalnie. Co się w tak krótkim czasie zmieniło?
- Dziękuję za miło spędzony czas - powiedziałam z uśmiechem.
- To ja dziękuję, że pobiła pani pewną kobietę. Gdyby nie to pewnie byśmy się nie spotkali - mówił teatralnym głosem, po czym złapał moją dłoń i musnął delikatnie zewnętrzną jej stronę.
Po czym odszedł. Stałam tak jeszcze chwilę, patrząc jak odchodzi, jak zwinie otwiera drzwi auta i odwraca się w moją stronę.
- Przeziębisz się. Wejdź już do środka - krzyknął, a moje policzki oblał lekki rumieniec - Do zobaczenia, Mo! - i odjechał.
Ledwo się obejrzałam, a jego auto wystrzeliło na przód. I nim się zorientowałam zaczęłam się uśmiechać. Tak szeroki był ten uśmiech, że sama z siebie zaczęłam się śmiać. Byłam szczęśliwa. Cholernie szczęśliwa.
***
Rano obudził mnie John, który przyniósł mi o dziwo śniadanie do łóżka.
- No dobrze, dobrze. Mów czego chcesz. - powiedziałam do niego, zaczynając już jeść.
Z buzią wypchaną po brzegi, obserwowałam jego ruchy, aby chociaż troszkę domyślić się czego może ode mnie chcieć. Usta John'a, powoli rozchylały się w uśmiechu, z każdą sekundą coraz większym. Byłam zniecierpliwiona i miałam ochotę już powoli ukręcić mu łeb. Nie jestem typem osoby, która lubi bawić się w podchody.
- No, no. Mów w końcu - powiedziałam bardzo poważnie, po czym wzięłam łyk picia.
- Musisz sobie załatwić jakiś nocleg, na dzisiaj - zaczął, powoli mnie lustrując - Chyba się zakochałem - dodał po chwili, rozglądając się po pokoju w zamyśleniu.
Wybuchnęłam nieopanowanym śmiechem. Nie, to nie dzieje się naprawdę. Nie mogłam przestać się śmiać. John się zakochał!
Chłopak patrzył przez chwilę na mnie w zdziwieniu lecz po chwili wstał zły i patrzył na mnie z obrażoną miną, kręcąc głową.
- Wspaniała z ciebie przyjaciółka - mówił oburzony - Nigdy więcej nic ci nie powiem
Nadal się śmiałam.
- Uważaj, bo odfruniesz. Normalnie John zakochany skowronek - wyśpiewałam.
Chłopak robił się coraz to bardziej czerwony na twarzy i miał coraz to większą złość wymalowaną na niej.
- No na pewno nie tak jak Molly zakochany wróbelek. Może mi opowiesz co się takiego stało, że Loulisek cię przywiózł do domu? - odparł szczęśliwy.
Zła sięgnęłam po poduszkę obok i cisnęłam ją w stronę chłopaka, lecz nie trafiłam bo w odpowiedniej chwili zamknął drzwi i wyszedł. Znów zaczęłam się głośno śmiać, ze szczęścia. No właśnie, Louis..
***
- oczami Louis'a -
Siedziałem luźno na kanapie i paliłem papierosa. Wciąż nie mogłem o niej zapomnieć.Molly.. Była piękna, inteligentna, niewinna, szalona, uparta, najidealniejsza. Wczorajsza historia, gdy była się z moją niby "dziewczyną", do tej pory doprowadza mnie do śmiechu. Cieszę się, że Harry wtedy do mnie zadzwonił, a ja akurat byłem blisko. Mogłem to znów zrozumieć, poczuć, że chyba ją kocham i to naprawdę może być miłość. Zresztą nie ważne jak to się nazywa, czuję, że jej potrzebuję. I to się liczy.
- Może nam powiesz, gdzie byłeś wczoraj gdy cię potrzebowaliśmy? - Bill uderzył mocno ręką o stół.
Podniosłem głowę i spojrzałem na niego pewnym wzrokiem.
- Nie twój interes. Potrafię sam o siebie zadbać - zacząłem, wrzucając peta do popielniczki - A wam chyba jakiejś wielkiej trudności nie sprawia zlikwidowanie paru typków, prawda? No chyba że się mylę - każdego dokładnie zlustrowałem.
Wydawało się, że nikt nie ma mi niczego za złe, prócz Bill'a. A to dlaczego? Nie potrafimy sobie stworzyć życia, po za "pracą"? Chyba za mało babek się koło ciebie kręci. Chyba ani jedna.
- Dobrze wiesz, że wchodząc w to od razu wyrzekłeś się głębszych uczuć. Musimy mieć pewność Louis, że ta laska nie będzie wkraczać nam w drogę. Więc... - Bill nadal nie ustępował.
- Nie jestem głupi, dobrze wiem w co wdepnąłem! Ona nie jest dla nas ż a d n y m zagrożeniem! - powiedziałem pewnie.
Jeszcze raz zlustrowałem chłopaków, po czym machnąłem im ręką i wyszedłem. Wciąż byłem zły. Nikt mi nie będzie dawał jakiś głupich kazań, co jest złe co dobre. Nikt mnie nie będzie pouczał. Dobrze wiem, że wszedłem tutaj z własnego wyboru, wyrzekając się jakiejkolwiek miłości. Jak dobrze, że nie opowiedziałem wczoraj wszystkiego Molly. Ona nie może się czegokolwiek dowiedzieć. Po prostu nie może..
_________________________________________________________________________
Jak podoba wam się rozdział?
Ps. CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Wydawało się, że nikt nie ma mi niczego za złe, prócz Bill'a. A to dlaczego? Nie potrafimy sobie stworzyć życia, po za "pracą"? Chyba za mało babek się koło ciebie kręci. Chyba ani jedna.
- Dobrze wiesz, że wchodząc w to od razu wyrzekłeś się głębszych uczuć. Musimy mieć pewność Louis, że ta laska nie będzie wkraczać nam w drogę. Więc... - Bill nadal nie ustępował.
- Nie jestem głupi, dobrze wiem w co wdepnąłem! Ona nie jest dla nas ż a d n y m zagrożeniem! - powiedziałem pewnie.
Jeszcze raz zlustrowałem chłopaków, po czym machnąłem im ręką i wyszedłem. Wciąż byłem zły. Nikt mi nie będzie dawał jakiś głupich kazań, co jest złe co dobre. Nikt mnie nie będzie pouczał. Dobrze wiem, że wszedłem tutaj z własnego wyboru, wyrzekając się jakiejkolwiek miłości. Jak dobrze, że nie opowiedziałem wczoraj wszystkiego Molly. Ona nie może się czegokolwiek dowiedzieć. Po prostu nie może..
_________________________________________________________________________
Jak podoba wam się rozdział?
Ps. CZYTASZ=KOMENTUJESZ