Minęło jakieś niecałe piętnaście minut, gdy auto się zatrzymało. Przez ten czas coś sama sobie wyjaśniłam, lecz niezupełnie do końca. Zrozumiałam też, że zachowałam się lekko mówiąc dziecinnie. Nawet nie mogę sobie przypomnieć podobnej sytuacji, gdy swój problem załatwiam pięściami. Cholera, nigdy tak nie zrobiłam! Więc dlaczego akurat teraz? I dlaczego to właśnie z nią się biłam? Powinnam przecież zacząć normalnie żyć bez Louis'a. To się skończyło i nic nie mogę na to poradzić. Nic nie zmienię, a teraz jedynie komplikuję coraz to bardziej tą sytuacje. Co ja sobie do cholery myślałam? Jestem idiotką. W dodatku zakochaną w niejakim Louis'ie, z którym jedyne co będzie mnie od teraz łączyło to pare ulotnych wspomnień. Po prostu przepięknie.
Auto zatrzymało się koło stacji paliw. Koło nas jedynie były łąki i jakieś drzewa. Zero domów i tym podobnych. Więc dlaczego się zatrzymaliśmy?
Podniosłam w zdziwieniu brwi, śledząc wzrokiem Louis'a, który wysiadł z auta i zaczął zmierzać w moją stronę. Otworzył drzwi i spojrzał na mnie kręcąc lekko głową z grymasem na ustach. Patrzyłam na niego z zaciekawieniem, gdy odszedł ode mnie i otworzył bagażnik, coś z niego wyciągając. Po czym znów do mnie wrócił. Kucnął przede mną i zaczął wyjmować coś z... apteczki. Ach tak! Przecież to oczywiste, muszę wyglądać pewnie jak jakieś ostatnie nieszczęście.
Louis wyjął gazik i zmoczył go wodą utlenioną, po czym przybliżył rękę do mojego czoła.
-Nie trzeba. To niepotrzebne. -sprzeciwiłam się, odpychając jego dłoń.
-To konieczne. Leci ci krew, a jesteś cała cholernie brudna. -powiedział, wywracając oczami.
Prychnęłam lekko, poddając się. Proszę bardzo, pobawmy się w lekarza. Siedziałam grzecznie, w ogóle nie krzycząc, gdy mocniej przyciskał do rany. Opatrzył mnie prawie całą. Moje czoło, rozciętą nogę i obdarty łokieć, były oklejone plastrami. Czułam pewne ciepło w sobie, gdzieś w samym środku mnie, gdy tak na niego patrzyłam. Wszystko robił tak delikatnie, a przynajmniej starał się tak robić i był przy tym bardzo skupiony. Zastanawiałam się o czym myśli, co z ubyciem czasu, coraz bardziej mnie dręczyło. Nic nie mówił, a ja w sumie nawet nie wiedziałam na czym stoję. O czym chciał porozmawiać?
-O czym myślisz? -wyrwało mi się, gdy już skończył.
-O tym dlaczego nie ma tu kosza -pokazał na swoją rękę, w której miał garść śmieci.
-Pytam poważnie.
Chłopak wstał i podszedł znów do bagażnika. Byłam zła. Praktycznie zignorował moje pytanie! Wyszłam z auta i podeszłam do niego, pewnym krokiem. Oparłam się o auto i skrzyżowałam ręce na piersi. Patrzyłam na jego powolne ruchy i na jego twarz, bez żadnego wyrazu. Dlaczego zawsze tak łatwo, skrywał swoje uczucia? Zawsze kiedy chciałam wiedzieć, co czuje, o czym myśli, widziałam tylko jego. Zwyczajnego faceta, któremu jest wszystko praktycznie obojętne. A może naprawdę tak jest?
-Chciałeś porozmawiać -zaczęłam niepewnie.
Louis w końcu znów na mnie spojrzał.
-Tak, masz rację. Ale chyba nie będziemy rozmawiać na środku ulicy? -zamknął bagażnik i zaczął iść w stronę drzwi kierowcy. -Chodź, już niedaleko -dodał, pokazując mi dłonią, abym wsiadła do auta.
Chwilę stałam, nie wiedząc co zrobić. Miałam w głowie ogromny mętlik i byłam już powoli naprawdę tym wszystkim zmęczona. Miałam dość.
-Porozmawiajmy tutaj -stwierdziłam pewnie. -To, że powiesz mi to gdzie indziej, nie znaczy, że znaczenie tych słów się zmieni.
Nadal nie ruszałam się z miejsca. Moją niepewność zdradzały tylko lekko trzęsące się dłonie, które próbowałam jakoś uspokoić, bawiąc się moimi palcami. Dlaczego dzisiaj mówię, robię rzeczy zupełnie samej sobie sprzeciw. Dlaczego jeszcze kawałek z nim nie pojadę? Przecież tego chcę - niekończącej się podróży, z nim u boku.
Louis spojrzał na mnie surowym wzrokiem. Jego wargi były ułożone w dziwnym grymasie. Był zły. Cholernie go wkurzyłam. Ale czym?
-Więc... mógłbyś w końcu zacząć? -zapytałam, zirytowana już całą tą sytuacją.
Chłopak trzasnął drzwiami auta i zaczął powoli iść w moją stronę. Jego grymas zniknął z twarzy, zaraz po tym, gdy się zatrzymał i zaczął przeczesywać swoimi palami włosy, w zastanowieniu. Chwilę trwało zanim wydusił z siebie jakieś słowo. Chwilę trwało zanim w ogóle na mnie spojrzał.
-Chciałem się z tobą podzielić moim małym problemem, Molly -zaczął w końcu. -Bo mianowicie, nie mogę o tobie zapomnieć i chyba... chyba trochę mi na tobie zależy. I pierwszy raz w życiu czuję coś takiego w sobie, o czym istnieniu nawet nie wiedziałem. Ale chyba rozpaliłaś jakiś promyk we mnie -mówił ledwo zrozumiale, jakby chciał aby słowa gdzieś się rozpłynęły, po czym skończywszy, spojrzał na mnie jeszcze raz.
Moje wargi były rozchylone, ze zdziwienia. Co? Louis, powtórz bo chyba się przesłyszałam. Stałam w osłupieniu, pozwalając sobie okazać, moje ogromne zdziwienie. Czy to znaczy, że mnie..
-Chciałbym ci coś pokazać, Molly. Za nim cokolwiek powiesz, dobrze? -wyciągnął w moją stronę dłoń.
Tym razem chwyciłam ją bez żadnego wahania się. W sumie nie do końca wiedziałam czy to dlatego, że dowiedziałam się czegoś, co tak bardzo chciałam usłyszeć, czy po prostu ta idiotka we mnie nareszcie zniknęła. Mimo wszystko nagle poczułam się jakby Louis, zapalił we mnie ten płomyk, o którym mówił.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jestem leniem i nawet nie chce mi się poprawiać tego rozdziału. Mam wielką nadzieję, że nie jest bardzo zły. -,-
Ps. CZYTASZ = KOMENTUJESZ.
poniedziałek, 29 grudnia 2014
wtorek, 16 grudnia 2014
Rozdział 22
... z Harry'm. Stali pomiędzy drzewami i czule się obejmowali. Sparaliżowało mnie na ten widok. Poczułam jak przechodzą mnie dziwne dreszcze, a moje gałki oczne nadal wlepiały się w tych dwojga. Moją pierwszą myślą było To dobrze. Ona go nie kocha. To jednak nie miłość, jednak zaraz mi to przeszło i wpadłam w dziwną furię, złość. Szybko wstałam z miejsca i zaczęłam zmierzać w ich stronę. Niemal się nie przewróciłam w tych moim wysokich obcasach, bo praktycznie do nich biegłam.
-Ty pierdolona zdziro. -syknęłam, uderzając blondynkę torebką w głowę.
Dziewczyna prawie się przewróciła, odskakując na bok.
-Ty fałszywa flądro. -mówiłam, podchodząc znów do niej.
Jeszcze raz uderzyłam ją mocno torebką, lecz tym razem w plecy. Dziewczyna była kompletnie zdezorientowana i nie wiedziała za bardzo co zrobić. Patrzyła jedynie na mnie spod swoich długich rzęs i zaczynała, jak mi się wydaje, rozpoznawać mnie, bo na jej twarzy zagościł złośliwy uśmiech.
Blondynka wygładziła sobie grzecznie sukienkę i okrutnym uśmiechem na ustach stała znów całkiem wyprostowana. Czekała. Czekała na mój kolejny ruch. W jej oczach jednak nie dostrzegłam ani cienia strachu. Ale ja też się nie bałam i byłam gotowa znów ją uderzyć, tylko, że tym razem porządnie.
Zaczęłam iść w jej stronę szybkim krokiem, czułam w sobie z każdą chwilą coraz to bardziej, narastającą we mnie złość. Zamachnęłam się porządnie, zgniatając dłoń w pięść i wycelowałam rękę w twarz dziewczyny. I trafiłam bardzo dobrze trafiłam. Nawet poczułam dość duży ból w knykciach. Jednak nie wszystko poszło tak gładko, jak powinno. Bo niewiele minęło, gdy dziewczyna złapała za moje włosy i szarpiąc je, powaliła mnie na ziemię.
-Zabiję cię! -wysyczałam przez zęby, będąc już w poważnej furii.
Szybko podniosłam się z ziemi i złapałam za nogę blondynki, powalając ją i samą siebie na ziemię. Czułam ból gdzieś w brzuchu, ból mojej prawej ręki, policzka, głowy, nogi. Praktycznie wszystkiego. I nawet nie panując nad moimi ruchami, czułam jak moje ręce ciągle są w ruchu. Czułam jak uderzam ją po twarzy, gdy to ona leżała, a ja miałam górę, a później czułam jak moje nogi próbują kopać ją ze mnie, a ręce robią wszystko co tylko mogą. I w sumie nawet nie wiem co dokładnie się działo. Nie pamiętam szczegółów. Widziałam krew, ale nie przejmowałam się nią. W sumie rozmazywała mi się zaraz z potem moim i jej. Więc trudno było w ogóle zauważyć, kogo była ta krew i czy w ogóle była.
Właśnie na niej siedziałam i czułam już coraz to większą przewagę, z mojej strony. Wygrywałam i byłam pewna, że uda mi się ją pokonać. Teraz byłam pewna, z każdym moim uderzeniem coraz to bardziej. Moje ręce same dotykały jej twarzy, praktycznie bez żadnej mojej zgody. Ale gdyby jej potrzebowały, krzyknęłabym Tak! Możecie ją bić! Bardzo mocno bić! Bić ile wlezie! Lecz nagle poczułam, jak ktoś mnie podnosi, a twarz dziewczyny zaczynała się ode mnie coraz to bardziej oddalać. Piszczałam, krzyczałam próbując się wyrwać osobie, która mnie trzymała. Jednak nie miałam już na tyle sił. Już je wszystkie wykorzystałam.
Minęła chwila, gdy postawiono mnie znów na miejsce i pozwolono w końcu chodzić o własnych siłach. I gdy otrzepałam lekko ręką lewą stronę mojej spódniczki, podniosłam głowę w górę i ujrzałam osobę, która mnie "porwała". Przede mną stał Louis. Jak mogłam się nie domyśleć, że to on? Przecież ten zapach, mięśnie, chód... Widziałam jak się mi dokładnie przygląda. Próbowałam wyczytać coś z jego twarzy, cokolwiek, co świadczyło by o tym co czuje. Ale nic. Nie dało się wyczytać kompletnie nic.
-Louis... -zaczęłam, kręcąc potwierdzająco głową.
-Nieźle narozrabiałaś, Mo. -powiedział chłopak, nadzwyczaj ciepłym głosem. -Chodź, przejedziemy się gdzieś, dobrze? Porozmawiamy. -zaproponował, wyciągając w moją stronę swoją dużą dłoń.
Przez chwilę wpatrywałam się w jego rękę, jak w szklaną kulę, próbując dowiedzieć się wszystkich jego zamiarów. Ale nic mi się nie ukazało. Nic dobrego ani złego. Tylko jego dłoń. Dłoń której przecież ufałam.
-Nie. Nie ma mowy. To koniec, Louis! Słyszysz? Nic nas nie łączy! Nie mamy o czym rozmawiać! Było minęło i nic! Rozumiesz? -nawet mnie samą zadziwiły mojej słowa.
Nie chciałam tego powiedzieć. W głębi serca tak bardzo tego nie chciałam.
Louis dokładnie mi się przyjrzał i kiwnął twierdząco głową.
-Do zobaczenia, Mo. -powiedział, okrążając mnie i otwierając drzwi do swojego czarnego auta.
Widziałam jak powoli wsiada i włącza silnik. I wtedy to poczułam. Dziwne przyciąganie w jego stronę. Szybko zaczęłam biec i otworzyłam drzwi pasażera, po czym wsiadłam do środka. Spojrzałam na twarz Louis'a, na której pojawił się szeroki, szczery uśmiech.
-W sumie, możemy porozmawiać. -wyjaśniłam, odwracając twarz w stronę szyby.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Proszę bardzo o długie i szczere komentarze ;)
-Ty pierdolona zdziro. -syknęłam, uderzając blondynkę torebką w głowę.
Dziewczyna prawie się przewróciła, odskakując na bok.
-Ty fałszywa flądro. -mówiłam, podchodząc znów do niej.
Jeszcze raz uderzyłam ją mocno torebką, lecz tym razem w plecy. Dziewczyna była kompletnie zdezorientowana i nie wiedziała za bardzo co zrobić. Patrzyła jedynie na mnie spod swoich długich rzęs i zaczynała, jak mi się wydaje, rozpoznawać mnie, bo na jej twarzy zagościł złośliwy uśmiech.
Blondynka wygładziła sobie grzecznie sukienkę i okrutnym uśmiechem na ustach stała znów całkiem wyprostowana. Czekała. Czekała na mój kolejny ruch. W jej oczach jednak nie dostrzegłam ani cienia strachu. Ale ja też się nie bałam i byłam gotowa znów ją uderzyć, tylko, że tym razem porządnie.
Zaczęłam iść w jej stronę szybkim krokiem, czułam w sobie z każdą chwilą coraz to bardziej, narastającą we mnie złość. Zamachnęłam się porządnie, zgniatając dłoń w pięść i wycelowałam rękę w twarz dziewczyny. I trafiłam bardzo dobrze trafiłam. Nawet poczułam dość duży ból w knykciach. Jednak nie wszystko poszło tak gładko, jak powinno. Bo niewiele minęło, gdy dziewczyna złapała za moje włosy i szarpiąc je, powaliła mnie na ziemię.
-Zabiję cię! -wysyczałam przez zęby, będąc już w poważnej furii.
Szybko podniosłam się z ziemi i złapałam za nogę blondynki, powalając ją i samą siebie na ziemię. Czułam ból gdzieś w brzuchu, ból mojej prawej ręki, policzka, głowy, nogi. Praktycznie wszystkiego. I nawet nie panując nad moimi ruchami, czułam jak moje ręce ciągle są w ruchu. Czułam jak uderzam ją po twarzy, gdy to ona leżała, a ja miałam górę, a później czułam jak moje nogi próbują kopać ją ze mnie, a ręce robią wszystko co tylko mogą. I w sumie nawet nie wiem co dokładnie się działo. Nie pamiętam szczegółów. Widziałam krew, ale nie przejmowałam się nią. W sumie rozmazywała mi się zaraz z potem moim i jej. Więc trudno było w ogóle zauważyć, kogo była ta krew i czy w ogóle była.
Właśnie na niej siedziałam i czułam już coraz to większą przewagę, z mojej strony. Wygrywałam i byłam pewna, że uda mi się ją pokonać. Teraz byłam pewna, z każdym moim uderzeniem coraz to bardziej. Moje ręce same dotykały jej twarzy, praktycznie bez żadnej mojej zgody. Ale gdyby jej potrzebowały, krzyknęłabym Tak! Możecie ją bić! Bardzo mocno bić! Bić ile wlezie! Lecz nagle poczułam, jak ktoś mnie podnosi, a twarz dziewczyny zaczynała się ode mnie coraz to bardziej oddalać. Piszczałam, krzyczałam próbując się wyrwać osobie, która mnie trzymała. Jednak nie miałam już na tyle sił. Już je wszystkie wykorzystałam.
Minęła chwila, gdy postawiono mnie znów na miejsce i pozwolono w końcu chodzić o własnych siłach. I gdy otrzepałam lekko ręką lewą stronę mojej spódniczki, podniosłam głowę w górę i ujrzałam osobę, która mnie "porwała". Przede mną stał Louis. Jak mogłam się nie domyśleć, że to on? Przecież ten zapach, mięśnie, chód... Widziałam jak się mi dokładnie przygląda. Próbowałam wyczytać coś z jego twarzy, cokolwiek, co świadczyło by o tym co czuje. Ale nic. Nie dało się wyczytać kompletnie nic.
-Louis... -zaczęłam, kręcąc potwierdzająco głową.
-Nieźle narozrabiałaś, Mo. -powiedział chłopak, nadzwyczaj ciepłym głosem. -Chodź, przejedziemy się gdzieś, dobrze? Porozmawiamy. -zaproponował, wyciągając w moją stronę swoją dużą dłoń.
Przez chwilę wpatrywałam się w jego rękę, jak w szklaną kulę, próbując dowiedzieć się wszystkich jego zamiarów. Ale nic mi się nie ukazało. Nic dobrego ani złego. Tylko jego dłoń. Dłoń której przecież ufałam.
-Nie. Nie ma mowy. To koniec, Louis! Słyszysz? Nic nas nie łączy! Nie mamy o czym rozmawiać! Było minęło i nic! Rozumiesz? -nawet mnie samą zadziwiły mojej słowa.
Nie chciałam tego powiedzieć. W głębi serca tak bardzo tego nie chciałam.
Louis dokładnie mi się przyjrzał i kiwnął twierdząco głową.
-Do zobaczenia, Mo. -powiedział, okrążając mnie i otwierając drzwi do swojego czarnego auta.
Widziałam jak powoli wsiada i włącza silnik. I wtedy to poczułam. Dziwne przyciąganie w jego stronę. Szybko zaczęłam biec i otworzyłam drzwi pasażera, po czym wsiadłam do środka. Spojrzałam na twarz Louis'a, na której pojawił się szeroki, szczery uśmiech.
-W sumie, możemy porozmawiać. -wyjaśniłam, odwracając twarz w stronę szyby.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Proszę bardzo o długie i szczere komentarze ;)
czwartek, 27 listopada 2014
Rozdział 21
Czasami bywają dni, że ma się ochotę zasnąć. Zasnąć i się nie budzić. Nie budzić się dopóki życie się nie ułoży. Czasami człowiek ma ochotę się schować. Aby nikomu nie przeszkadzać, żeby nikogo nie krzywdzić. Czasem wszystko runie. Sypie się jak domek z kart. I chodź jedyne co przychodzi do głowy, to schować się i zasnąć, to trzeba żyć. Trzeba żyć i działać. Albo nie działać wcale. Po prostu trzeba żyć.
Siedziałam na kanapie, wtulona w tors John'a. Płakałam. Wciąż płakałam, a on gładził mnie po włosach.
-Cśśś... -próbował uciszyć mój szloch.
Na próżno. Czułam w sobie coś takiego, co totalnie runęło. I chodź nie za bardzo chciałam się przed sobą przyznać i nie chciałam tym bardziej przyznawać się do tego, komuś innemu. To za długo uciekałam już od prawdy. Ja go kocham. Kocham go niewyobrażalnie mocno. A jego dzisiejsza wizyta była dla mnie jakby karą za wszystko złe co w życiu uczyniłam. Czułam się, jakbym została obrzucona cała jakimiś igiełkami, wbijającymi się w ciało i w duszę. Bóg musiał mnie ukarać. I nie chciałam się uspokajać zbyt szybko, wiedziałam, że zasługuję na ten ból.
-Wszystko będzie dobrze, skarbie.. -pocieszał mnie John.
Jego szepty, jakby delikatnie gładziły moje wewnętrzne skaleczenia. W tym momencie chciałam go przytulić, wyjąć z szafki medal i nagrodzić go, za najlepszego przyjaciela na świecie. Chciałam też, żeby już nie musiał mnie pocieszać, żeby nie musiał się o mnie martwić, żeby zaczął zajmować się swoim życiem. Bo przecież też ma swoje. A ja mu siedzę na głowie, przez ten cały popaprany czas, i jeszcze użalam się nad sobą.
-Jutro postaram się wyprowadzić. -zaczęłam. -Nie chcę Ci ciągle siedzieć na głowie. -dodałam po chwili.
Chłopak wyprostował się i spokojnie spojrzał w moje oczy.
-Wcale nie siedzisz mi na głowie. Cieszę się, że jesteś blisko. Chciałbym, żebyś została. -powiedział spokojnie, całując mnie delikatnie w czoło.
Zamknęłam na moment oczy i odetchnęłam ciężko. Nic mu już nie odpowiedziałam.
Siedziałam na kanapie, wtulona w tors John'a. Płakałam. Wciąż płakałam, a on gładził mnie po włosach.
-Cśśś... -próbował uciszyć mój szloch.
Na próżno. Czułam w sobie coś takiego, co totalnie runęło. I chodź nie za bardzo chciałam się przed sobą przyznać i nie chciałam tym bardziej przyznawać się do tego, komuś innemu. To za długo uciekałam już od prawdy. Ja go kocham. Kocham go niewyobrażalnie mocno. A jego dzisiejsza wizyta była dla mnie jakby karą za wszystko złe co w życiu uczyniłam. Czułam się, jakbym została obrzucona cała jakimiś igiełkami, wbijającymi się w ciało i w duszę. Bóg musiał mnie ukarać. I nie chciałam się uspokajać zbyt szybko, wiedziałam, że zasługuję na ten ból.
-Wszystko będzie dobrze, skarbie.. -pocieszał mnie John.
Jego szepty, jakby delikatnie gładziły moje wewnętrzne skaleczenia. W tym momencie chciałam go przytulić, wyjąć z szafki medal i nagrodzić go, za najlepszego przyjaciela na świecie. Chciałam też, żeby już nie musiał mnie pocieszać, żeby nie musiał się o mnie martwić, żeby zaczął zajmować się swoim życiem. Bo przecież też ma swoje. A ja mu siedzę na głowie, przez ten cały popaprany czas, i jeszcze użalam się nad sobą.
-Jutro postaram się wyprowadzić. -zaczęłam. -Nie chcę Ci ciągle siedzieć na głowie. -dodałam po chwili.
Chłopak wyprostował się i spokojnie spojrzał w moje oczy.
-Wcale nie siedzisz mi na głowie. Cieszę się, że jesteś blisko. Chciałbym, żebyś została. -powiedział spokojnie, całując mnie delikatnie w czoło.
Zamknęłam na moment oczy i odetchnęłam ciężko. Nic mu już nie odpowiedziałam.
***
-oczami Louis'a-
Najciszej jak tylko potrafiłem, wszedłem do domu. Miałem nadzieję, że chłopcy już śpią. Chodź powoli wszystko stawało się dla mnie coraz to bardziej obojętne.
Wszedłem do kuchni i otworzyłem lodówkę. Poczułem na ciele przyjemny chłód. Wyjąłem z zamrażalki jakiś kawałek mięsa i przyłożyłem go sobie do opuchniętej skroni. Ledwo się obejrzałem, a za mną stał już Niall, trzymając w ręce szklankę w wodą. Stałem chwilę w osłupieniu i patrzyłem na niego. Widziałem jak jego wzrok błądzi po mnie, zaczynając na mojej twarzy, a kończąc na moich zdartych kolanach, dłoniach.. Widziałem przerażenie w jego oczach i zastanawiałem się czego się tak naprawdę boi. O mnie czy swojej kariery? Przecież mogłem im znów wszystko pięknie spieprzyć, a drugi raz już nic nie naprawią.
-Louis, co ty... -nie był nawet w stanie dokończyć.
Mięczak pomyślałem.
-No zgadnij. Śmiało. Mów. -mówiłem, chyba ze zbyt wielką złością.
Jego usta rozchyliły się, ale szybko znów się zamknęły. Powoli zaczynałem się niecierpliwić. Niech mówi co myśli, niech mi powie jak beznadziejny jestem. Niech powie, że niszczę sobie "tym" życie. Chodź ani on ani żaden z chłopaków nie mają zielonego pojęcia o tym co robię. Wiedzą tylko, że jest jakieś "to" i że właśnie takie są tego skutki. Chodź nawet o skutkach nie mają zielonego pojęcia.
-Louis, proszę cię... -nie pozwoliłem mu skończyć.
-Niall, dorośnij wreszcie. One direction to wcale nie jest nasze bajkowe, wieczne życie. To wcale nie jest życie. Co z wami, kurwa, jest nie tak?! Dlaczego żaden z was nie rozumie, że sam mam prawo decydować o sobie?! -krzyczałem wymachując rękoma w powietrzu.
Niall stał jak wryty, opierając się o blat. Kręcił delikatnie głową, jakby chciał abym przestał tak mówić, jakbym nie wiedział co mówię. A wiem przecież. Wiem.
Usłyszeliśmy szybkie kroki, zmierzające w naszą stronę i oby dwaj obróciliśmy w tamtą stronę nasze twarze. Harry.
-Co się dzieje? -zapytał rozkojarzony, patrząc to na mnie to na Niall'a.
Prychnąłem głośno, spoglądając na niego z pogardą, po czym wyszedłem z kuchni, trzaskając za sobą drzwiami. Miałem dość. Chciałem być sobą i pragnąłem tego bardziej niż wszystkiego innego. Chciałem... czego ja w ogóle chciałem?
-Louis, co ty... -nie był nawet w stanie dokończyć.
Mięczak pomyślałem.
-No zgadnij. Śmiało. Mów. -mówiłem, chyba ze zbyt wielką złością.
Jego usta rozchyliły się, ale szybko znów się zamknęły. Powoli zaczynałem się niecierpliwić. Niech mówi co myśli, niech mi powie jak beznadziejny jestem. Niech powie, że niszczę sobie "tym" życie. Chodź ani on ani żaden z chłopaków nie mają zielonego pojęcia o tym co robię. Wiedzą tylko, że jest jakieś "to" i że właśnie takie są tego skutki. Chodź nawet o skutkach nie mają zielonego pojęcia.
-Louis, proszę cię... -nie pozwoliłem mu skończyć.
-Niall, dorośnij wreszcie. One direction to wcale nie jest nasze bajkowe, wieczne życie. To wcale nie jest życie. Co z wami, kurwa, jest nie tak?! Dlaczego żaden z was nie rozumie, że sam mam prawo decydować o sobie?! -krzyczałem wymachując rękoma w powietrzu.
Niall stał jak wryty, opierając się o blat. Kręcił delikatnie głową, jakby chciał abym przestał tak mówić, jakbym nie wiedział co mówię. A wiem przecież. Wiem.
Usłyszeliśmy szybkie kroki, zmierzające w naszą stronę i oby dwaj obróciliśmy w tamtą stronę nasze twarze. Harry.
-Co się dzieje? -zapytał rozkojarzony, patrząc to na mnie to na Niall'a.
Prychnąłem głośno, spoglądając na niego z pogardą, po czym wyszedłem z kuchni, trzaskając za sobą drzwiami. Miałem dość. Chciałem być sobą i pragnąłem tego bardziej niż wszystkiego innego. Chciałem... czego ja w ogóle chciałem?
***
-oczami Molly-
Ta noc była okropnie długa i ciężka. Ale na szczęście noc, tak jak wszystko inne w życiu, się kończy. Dochodziła szósta rano, a ja już siedziałam na dole w kuchni i jadłam śniadanie. Dzisiaj poranna kawa straciła dla mnie smak. Gdyby nie to, że tak naprawdę ledwo trzymałam się na nogach, już dawno bym ją wylała do zlewu.
Usłyszałam ciche kroki, zmierzające w stronę kuchni. Powoli i delikatnie się odwróciłam w stronę drzwi. John. John stał w progu i przecierał swoje zbyt zaspane oczy.
-Jak się czujesz? -zapytał, ziewając.
Przeszyłam go wzrokiem od stóp do głów, dokładnie mu się przyglądając.
-Dobrze. -odpowiedziałam drętwo.
Widziałam jak wargi John'a już lekko się rozchylają, a jego nogi prowadzą go do mnie. Przerwałam mu, nie pozwalając mu na to, aby się nade mną użalał.
-Naprawdę jest dobrze. Już mi przeszło, widzisz? -wstałam z krzesła i obróciłam się w okół własnej osi. -John, nie jestem już małą dziewczynką. Dorosłam. Jak każdy człowiek czasem sobie popłaczę, ale nie będę ciągle rozpaczać. Jestem silna. -wyjaśniłam mu wszystko powoli.
Chłopak stał chwilę w milczeniu. Chyba nie za bardzo wiedząc co mi odpowiedzieć. Po jego minie nie wiedziałam czy mi wierzy czy nie. Po prostu miałam taką nadzieję.
-Okej, w porządku. -powiedział, a ja już wiedziałam, że wygrałam. -Po prostu się o ciebie martwię. Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa. -dokończył i wyszedł spokojnie z kuchni.
-Jak się czujesz? -zapytał, ziewając.
Przeszyłam go wzrokiem od stóp do głów, dokładnie mu się przyglądając.
-Dobrze. -odpowiedziałam drętwo.
Widziałam jak wargi John'a już lekko się rozchylają, a jego nogi prowadzą go do mnie. Przerwałam mu, nie pozwalając mu na to, aby się nade mną użalał.
-Naprawdę jest dobrze. Już mi przeszło, widzisz? -wstałam z krzesła i obróciłam się w okół własnej osi. -John, nie jestem już małą dziewczynką. Dorosłam. Jak każdy człowiek czasem sobie popłaczę, ale nie będę ciągle rozpaczać. Jestem silna. -wyjaśniłam mu wszystko powoli.
Chłopak stał chwilę w milczeniu. Chyba nie za bardzo wiedząc co mi odpowiedzieć. Po jego minie nie wiedziałam czy mi wierzy czy nie. Po prostu miałam taką nadzieję.
-Okej, w porządku. -powiedział, a ja już wiedziałam, że wygrałam. -Po prostu się o ciebie martwię. Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa. -dokończył i wyszedł spokojnie z kuchni.
***
Powinnam była od razu wiedzieć, że nie znajdę tak łatwo znów pracy. Co z tego, że przez dłuższy czas występowałam w telewizji. Minęło od tego zdarzenia dość dużo czasu. Chyba za dużo.
Zwiedziłam już cztery dziennikarstwa i nic, bez skutku. Jestem tak samo bezrobotna jak dwa dni temu i wczoraj.
Usiadłam na jednej z ławek w największym tutejszym parku. W spokoju rozmyślałam nad swoją przyszłością. Co będę robić? Kim będę? I gdzie będę? Wszystkie te pytania uderzały w moją czaszkę z ciężkim echem. Tak bardzo chciałabym cofnąć czas. Nie poznać nigdy Louis'a. Nie bać się, że być może już nigdy, nigdzie nie znajdę swojego miejsca i będę tak żałośnie wolna, jak teraz. Bez pracy, mieszkania, bez faceta, rodziny, bez żadnych bagaży. Jedynie ja i moje wspomnienia. A może powinnam wracać tam gdzie jeszcze niedawno wyjechałam? No bo co ja tu jeszcze właściwie robię?
Potrząsnęłam głową, próbując rozwiać myśli. Zamknęłam na moment oczy i wzięłam głęboki wdech. Jednak po otwarciu ich wcale nie poczułam się lepiej, a nawet znacznie gorzej. Zobaczyłam blond włosom dziewczynę Louis'a z...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kochani starałam się jakoś poprawić ten rozdział, ale niestety niezbyt mi wyszło. Za co bardzo przepraszam. Liczę na szczere komentarze.
czwartek, 23 października 2014
Rozdział 20
-Mogę wejść? -zapytał.
Kiwnęłam twierdząco głową i otworzyłam szerzej drzwi. Wciąż nie mogłam w to uwierzyć. On tu naprawdę jest!
Weszliśmy do kuchni. Louis usiadł na krześle przy stole, a ja stałam koło drzwi, opierając się o ścianę. Miałam w głowie tyle myśli, że nie byłam w stanie nawet powiedzieć cokolwiek. Czułam, że świat koło mnie wiruje i nie wiedziałam, czy to dlatego, że jestem szczęśliwa, czy po prostu okropnie smutna. Może lepiej by było jakby już wyszedł?
-Wróciłaś... -zaczął, zmierzając mnie od stup do głów.
Kiwnęłam głową, bawiąc się swoimi palcami.
-Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego się mną bawiłaś? -zapytał, łamiącym się głosem.
Czułam uścisk w gardle i łzy napływające mi do oczu.
-To nie była zabawa Louis. -sama słabo się słyszałam.
-Tak?! A niby co to twoim zdaniem było?! HM?! -krzyczał, wstając z krzesła i zmierzając w moją stronę.
Ta chwila wydawała się trwać wiecznie. Czułam krew na swoich wargach, przez przygryzanie ich moimi zębami. Czułam, że już za chwilę nie wytrzymam i wybuchnę. Rozpłaczę się i skulę się na podłodze. Tak bardzo nie chciałam go skrzywdzić.
-Powinieneś już iść. -powiedziałam najszybciej jak tylko mogłam.
Chłopak był wściekły. Te jego oczy... Wiedziałam już, że nigdy mi nie wybaczy. Sama sobie tego, już nigdy nie wybaczę.
-Naprawdę proszę cię wyjdź. -nie reagował. -LOUIS! WYNOCHA! -krzyknęłam z całych sił.
Louis przeszedł koło mnie, lecz na chwilę się zatrzymał. Odwrócił głowę w moją stronę i pokręcił przecząco głową.
-Mogłem od razu posłuchać Harry'ego. On miał rację. Ty nie umiesz kochać. -i wyszedł.
Osunęłam się o szafkę w kuchni i zaczęłam płakać. Zaczęłam wyć. Skuliłam się w kącie i płakałam, co trochę wymawiając jego imię. Chciałam żeby wyszedł, ale teraz najbardziej w świecie chciałam żeby wrócił. Żeby mnie przytulił, pogłaskał po głowie i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Chciałam, żeby mnie uratował, bo czuję, że spadam na dno, na samo dno.
Kiwnęłam twierdząco głową i otworzyłam szerzej drzwi. Wciąż nie mogłam w to uwierzyć. On tu naprawdę jest!
Weszliśmy do kuchni. Louis usiadł na krześle przy stole, a ja stałam koło drzwi, opierając się o ścianę. Miałam w głowie tyle myśli, że nie byłam w stanie nawet powiedzieć cokolwiek. Czułam, że świat koło mnie wiruje i nie wiedziałam, czy to dlatego, że jestem szczęśliwa, czy po prostu okropnie smutna. Może lepiej by było jakby już wyszedł?
-Wróciłaś... -zaczął, zmierzając mnie od stup do głów.
Kiwnęłam głową, bawiąc się swoimi palcami.
-Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego się mną bawiłaś? -zapytał, łamiącym się głosem.
Czułam uścisk w gardle i łzy napływające mi do oczu.
-To nie była zabawa Louis. -sama słabo się słyszałam.
-Tak?! A niby co to twoim zdaniem było?! HM?! -krzyczał, wstając z krzesła i zmierzając w moją stronę.
Ta chwila wydawała się trwać wiecznie. Czułam krew na swoich wargach, przez przygryzanie ich moimi zębami. Czułam, że już za chwilę nie wytrzymam i wybuchnę. Rozpłaczę się i skulę się na podłodze. Tak bardzo nie chciałam go skrzywdzić.
-Powinieneś już iść. -powiedziałam najszybciej jak tylko mogłam.
Chłopak był wściekły. Te jego oczy... Wiedziałam już, że nigdy mi nie wybaczy. Sama sobie tego, już nigdy nie wybaczę.
-Naprawdę proszę cię wyjdź. -nie reagował. -LOUIS! WYNOCHA! -krzyknęłam z całych sił.
Louis przeszedł koło mnie, lecz na chwilę się zatrzymał. Odwrócił głowę w moją stronę i pokręcił przecząco głową.
-Mogłem od razu posłuchać Harry'ego. On miał rację. Ty nie umiesz kochać. -i wyszedł.
Osunęłam się o szafkę w kuchni i zaczęłam płakać. Zaczęłam wyć. Skuliłam się w kącie i płakałam, co trochę wymawiając jego imię. Chciałam żeby wyszedł, ale teraz najbardziej w świecie chciałam żeby wrócił. Żeby mnie przytulił, pogłaskał po głowie i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Chciałam, żeby mnie uratował, bo czuję, że spadam na dno, na samo dno.
***
-oczami Louis'a-
Nie wiem co sobie wyobrażałem idąc do niej. Że co? Że będziemy razem? Że sobie wszystko wyjaśnimy i będzie ten pierdolony happy and, jak na tych wszystkich filmach? Przecież to już nie wróci. Nigdy.
Wsiadłem do auta i zacząłem jechać. Jechałem prosto przed siebie, byle gdzie, oby tylko jak najdalej od niej. Zatrzymałem się w jakiejś ciemnej uliczce. Wyciągnąłem z szafki papierosa i odpaliłem go. Miałem w głowie tyle myśli, krzyków, słów i wspomnień, że chciałem je jak najszybciej czymś uciszyć. Czymkolwiek.
Rozejrzałem się dookoła, zatrzymując swój wzrok na starych magazynach. Uśmiechnąłem się sam do siebie. To jest to. To było moje prawdziwe życie. Moje.
Wysiadłem z auta i zacząłem iść w kierunku tych magazynów. Czułem pojedyncze krople deszczu na moim ciele. Powoli zaczynało padać. Wszedłem do środka magazynu i zacząłem się rozglądać. Szukałem wzrokiem gdzieś Black'a. Chciałem dzisiaj zagrać.
-----------------------------------------------------------------------------
Nie będę zła, jeśli nikt nie przeczyta tego rozdziału. Wcześniej obiecałem, że wrócę i nie dotrzymałam słowa.
Co do tego rozdziału, dawno nie pisałam i powoli zapominam jak powinno się to robić. Proszę o s z c z e r e komentarze, jeśli ktoś w ogóle to przeczyta oczywiście ;)
czwartek, 27 marca 2014
Rozdział 19
Chcesz czy nie chcesz, musisz się pogodzić z tym, że wszystko przemija. Czas pędzi nieubłaganie szybko i coś nie chce na nas zaczekać. Musimy pogodzić się z tym, że to co w jednej chwili mamy, przeminie w drugiej i już nigdy więcej do nas nie wróci.
Nie mogłam w ogóle spać. Całą noc kręciłam się w łóżku. Przed oczami miałam tylko i wyłącznie Louis'a i tą dziewczynę. Zastanawiałam się czy są razem szczęśliwi. Tak naprawdę to nawet poprosiłam w nocy Boga, aby tą blond włosom dziewczynę trafił piorun. Właściwie, to nawet miałam w pewnym momencie ochotę wstać i pójść do niej. Sama szczerze mówiąc nawet nie wiem po co miałabym do niej iść. Ale chyba chciałam aby coś jej się stało. Próbowałam po prostu znaleźć winnego tej całej sytuacji i znalazłam ją. Wiem, wiem ona niczemu nie zawiniła. To ja popsułam całą miłość moją i Louis'a. Ale czy miałam inne wyjście? Chyba nie.
Rano obudził mnie kot John'a, który położył się na mojej twarzy. Spojrzałam na zegarek koło łóżka i dostrzegłam bardzo wczesną godzinę. Było ledwo po siódmej. Zwlekłam się powoli z łóżka i zaczęłam iść w stronę łazienki. Prawie się przestraszyłam, spoglądając na swoje odbicie w lustrze. Ta postać przede mną zupełnie nie wyglądała jak ja. Miała podkrążone oczy, rozmazany tusz do rzęs, rozczochrane włosy i puste oczy. Ale, mimo iż nie poznawałam się we własnym odbiciu, to jednak byłam ja.
Nie mogłam w ogóle spać. Całą noc kręciłam się w łóżku. Przed oczami miałam tylko i wyłącznie Louis'a i tą dziewczynę. Zastanawiałam się czy są razem szczęśliwi. Tak naprawdę to nawet poprosiłam w nocy Boga, aby tą blond włosom dziewczynę trafił piorun. Właściwie, to nawet miałam w pewnym momencie ochotę wstać i pójść do niej. Sama szczerze mówiąc nawet nie wiem po co miałabym do niej iść. Ale chyba chciałam aby coś jej się stało. Próbowałam po prostu znaleźć winnego tej całej sytuacji i znalazłam ją. Wiem, wiem ona niczemu nie zawiniła. To ja popsułam całą miłość moją i Louis'a. Ale czy miałam inne wyjście? Chyba nie.
Rano obudził mnie kot John'a, który położył się na mojej twarzy. Spojrzałam na zegarek koło łóżka i dostrzegłam bardzo wczesną godzinę. Było ledwo po siódmej. Zwlekłam się powoli z łóżka i zaczęłam iść w stronę łazienki. Prawie się przestraszyłam, spoglądając na swoje odbicie w lustrze. Ta postać przede mną zupełnie nie wyglądała jak ja. Miała podkrążone oczy, rozmazany tusz do rzęs, rozczochrane włosy i puste oczy. Ale, mimo iż nie poznawałam się we własnym odbiciu, to jednak byłam ja.
***
Po jakiejś godzinie czasu ogarnęłam się i cichutko, aby nie zbudzić John'a, zeszłam na dół do kuchni. Chciałam mu zrobić taką miłą niespodziankę i ugotować mu jego ulubione naleśniki. Aby chociaż on był tutaj szczęśliwy.
***
-oczami Louis'a-
Rano obudził mnie śmiech Niall'a, dobiegający z dołu. Przeciągnęłam się leniwie i powoli wstałem z łóżka. Podszedłem do szafy i wyjąłem z niej ubranie. Zapowiadał się dzisiaj kolejny pracowity dzień. Pamiętam, że jeszcze niedawno było mi nawet lepiej bez One Direction, ale chłopaki przekonali mnie, że to moje życie i tak będzie musiało wyglądać do końca. I nie ważne czy tego chcę czy nie.
Gdy zszedłem na dół do kuchni, zobaczyłem okropny syf. Tak naprawdę to czasem sam zastanawiam się czy mieszkam z pięciolatkami czy z dorosłymi facetami. I właściwie to sam nie znam odpowiedzi na to pytanie.
Podszedłem spokojnie do stołu i nalałem sobie kawy do mojego kupka. Chłopcy nawet mnie nie zauważyli, albo raczej nie chcieli mnie zauważyć. Byłem inny niż oni. Różniliśmy się od siebie. Ja czułem się tutaj jak w klatce, oni jak na wolności. Miałem z nimi niezłą sipnę. I chyba naprawdę zdałem sobie sprawę z tego, że oni wcale nie byli moimi kumplami. To byli tylko ludzie, którym zależało na pieniądzach i sławie. A że byłem piątym członkiem tego zespołu, musieli jakoś mnie znosić.
Jak każdego ranka, wyszedłem przed dom, po poranną gazetę. Podniosłem ją leniwie z ziemi i spojrzałem na pierwszą stronę. Oczywiście. Ja i Megan -"wielce zakochani" Kolejna głupota menadżerów. Trzeba udawać, że się kogoś kocha. Ta sława to naprawdę jedna wielka szopka. Gra, w której trzeba udawać. Aż w końcu sam już nie wiesz kim jesteś.
Usiadłem na schodkach przed domem i już miałem przewracać na drugą stronę, gdy dostrzegłem ciemnowłosą dziewczynę w tle zdjęcia, a moje serce przyspieszyło. To była ona. To była dziewczyna, która skradła mi serce, a później bez słowa zniknęła. To była dziewczyna, którą naprawdę kochałem i nadal kocham. Przy niej czułem, że żyję i wiedziałem kim jestem.
Szybko wstałem z betonu i niemal wbiegłem na górę do swojego pokoju. Muszę ją znaleźć.
***
-oczami Molly-
Siedziałam sama w domu u John'a, oglądając jakieś smutne filmy romantyczne i jedząc kolejne pudełko lodów. Czekałam aż John wróci z pracy. Bez niego jakoś czułam się jeszcze bardziej samotna, chodź chłopak dzwonił do mnie prawie co godzinę, by upewnić się, że wszystko jest w porządku.
Dochodziła już 21. W pewnym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi. Podbiegłam do nich szybko, potykając się o własne nogi. Byłam prawie w stu procentach pewna, że to John. Jednak to kogo zobaczyłam przed sobą, sprawiło, że serce omal mi się nie zatrzymało.
-L-Louis? -powiedziałam drżącym głosem.
-------------------------------------------------------------------------------------
Wiem, wiem. Nie było mnie strasznie długo. Obiecuję to nadrobić.
5 komentarzy-kolejny rozdział
Subskrybuj:
Posty (Atom)