Minęło jakieś niecałe piętnaście minut, gdy auto się zatrzymało. Przez ten czas coś sama sobie wyjaśniłam, lecz niezupełnie do końca. Zrozumiałam też, że zachowałam się lekko mówiąc dziecinnie. Nawet nie mogę sobie przypomnieć podobnej sytuacji, gdy swój problem załatwiam pięściami. Cholera, nigdy tak nie zrobiłam! Więc dlaczego akurat teraz? I dlaczego to właśnie z nią się biłam? Powinnam przecież zacząć normalnie żyć bez Louis'a. To się skończyło i nic nie mogę na to poradzić. Nic nie zmienię, a teraz jedynie komplikuję coraz to bardziej tą sytuacje. Co ja sobie do cholery myślałam? Jestem idiotką. W dodatku zakochaną w niejakim Louis'ie, z którym jedyne co będzie mnie od teraz łączyło to pare ulotnych wspomnień. Po prostu przepięknie.
Auto zatrzymało się koło stacji paliw. Koło nas jedynie były łąki i jakieś drzewa. Zero domów i tym podobnych. Więc dlaczego się zatrzymaliśmy?
Podniosłam w zdziwieniu brwi, śledząc wzrokiem Louis'a, który wysiadł z auta i zaczął zmierzać w moją stronę. Otworzył drzwi i spojrzał na mnie kręcąc lekko głową z grymasem na ustach. Patrzyłam na niego z zaciekawieniem, gdy odszedł ode mnie i otworzył bagażnik, coś z niego wyciągając. Po czym znów do mnie wrócił. Kucnął przede mną i zaczął wyjmować coś z... apteczki. Ach tak! Przecież to oczywiste, muszę wyglądać pewnie jak jakieś ostatnie nieszczęście.
Louis wyjął gazik i zmoczył go wodą utlenioną, po czym przybliżył rękę do mojego czoła.
-Nie trzeba. To niepotrzebne. -sprzeciwiłam się, odpychając jego dłoń.
-To konieczne. Leci ci krew, a jesteś cała cholernie brudna. -powiedział, wywracając oczami.
Prychnęłam lekko, poddając się. Proszę bardzo, pobawmy się w lekarza. Siedziałam grzecznie, w ogóle nie krzycząc, gdy mocniej przyciskał do rany. Opatrzył mnie prawie całą. Moje czoło, rozciętą nogę i obdarty łokieć, były oklejone plastrami. Czułam pewne ciepło w sobie, gdzieś w samym środku mnie, gdy tak na niego patrzyłam. Wszystko robił tak delikatnie, a przynajmniej starał się tak robić i był przy tym bardzo skupiony. Zastanawiałam się o czym myśli, co z ubyciem czasu, coraz bardziej mnie dręczyło. Nic nie mówił, a ja w sumie nawet nie wiedziałam na czym stoję. O czym chciał porozmawiać?
-O czym myślisz? -wyrwało mi się, gdy już skończył.
-O tym dlaczego nie ma tu kosza -pokazał na swoją rękę, w której miał garść śmieci.
-Pytam poważnie.
Chłopak wstał i podszedł znów do bagażnika. Byłam zła. Praktycznie zignorował moje pytanie! Wyszłam z auta i podeszłam do niego, pewnym krokiem. Oparłam się o auto i skrzyżowałam ręce na piersi. Patrzyłam na jego powolne ruchy i na jego twarz, bez żadnego wyrazu. Dlaczego zawsze tak łatwo, skrywał swoje uczucia? Zawsze kiedy chciałam wiedzieć, co czuje, o czym myśli, widziałam tylko jego. Zwyczajnego faceta, któremu jest wszystko praktycznie obojętne. A może naprawdę tak jest?
-Chciałeś porozmawiać -zaczęłam niepewnie.
Louis w końcu znów na mnie spojrzał.
-Tak, masz rację. Ale chyba nie będziemy rozmawiać na środku ulicy? -zamknął bagażnik i zaczął iść w stronę drzwi kierowcy. -Chodź, już niedaleko -dodał, pokazując mi dłonią, abym wsiadła do auta.
Chwilę stałam, nie wiedząc co zrobić. Miałam w głowie ogromny mętlik i byłam już powoli naprawdę tym wszystkim zmęczona. Miałam dość.
-Porozmawiajmy tutaj -stwierdziłam pewnie. -To, że powiesz mi to gdzie indziej, nie znaczy, że znaczenie tych słów się zmieni.
Nadal nie ruszałam się z miejsca. Moją niepewność zdradzały tylko lekko trzęsące się dłonie, które próbowałam jakoś uspokoić, bawiąc się moimi palcami. Dlaczego dzisiaj mówię, robię rzeczy zupełnie samej sobie sprzeciw. Dlaczego jeszcze kawałek z nim nie pojadę? Przecież tego chcę - niekończącej się podróży, z nim u boku.
Louis spojrzał na mnie surowym wzrokiem. Jego wargi były ułożone w dziwnym grymasie. Był zły. Cholernie go wkurzyłam. Ale czym?
-Więc... mógłbyś w końcu zacząć? -zapytałam, zirytowana już całą tą sytuacją.
Chłopak trzasnął drzwiami auta i zaczął powoli iść w moją stronę. Jego grymas zniknął z twarzy, zaraz po tym, gdy się zatrzymał i zaczął przeczesywać swoimi palami włosy, w zastanowieniu. Chwilę trwało zanim wydusił z siebie jakieś słowo. Chwilę trwało zanim w ogóle na mnie spojrzał.
-Chciałem się z tobą podzielić moim małym problemem, Molly -zaczął w końcu. -Bo mianowicie, nie mogę o tobie zapomnieć i chyba... chyba trochę mi na tobie zależy. I pierwszy raz w życiu czuję coś takiego w sobie, o czym istnieniu nawet nie wiedziałem. Ale chyba rozpaliłaś jakiś promyk we mnie -mówił ledwo zrozumiale, jakby chciał aby słowa gdzieś się rozpłynęły, po czym skończywszy, spojrzał na mnie jeszcze raz.
Moje wargi były rozchylone, ze zdziwienia. Co? Louis, powtórz bo chyba się przesłyszałam. Stałam w osłupieniu, pozwalając sobie okazać, moje ogromne zdziwienie. Czy to znaczy, że mnie..
-Chciałbym ci coś pokazać, Molly. Za nim cokolwiek powiesz, dobrze? -wyciągnął w moją stronę dłoń.
Tym razem chwyciłam ją bez żadnego wahania się. W sumie nie do końca wiedziałam czy to dlatego, że dowiedziałam się czegoś, co tak bardzo chciałam usłyszeć, czy po prostu ta idiotka we mnie nareszcie zniknęła. Mimo wszystko nagle poczułam się jakby Louis, zapalił we mnie ten płomyk, o którym mówił.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jestem leniem i nawet nie chce mi się poprawiać tego rozdziału. Mam wielką nadzieję, że nie jest bardzo zły. -,-
Ps. CZYTASZ = KOMENTUJESZ.
poniedziałek, 29 grudnia 2014
wtorek, 16 grudnia 2014
Rozdział 22
... z Harry'm. Stali pomiędzy drzewami i czule się obejmowali. Sparaliżowało mnie na ten widok. Poczułam jak przechodzą mnie dziwne dreszcze, a moje gałki oczne nadal wlepiały się w tych dwojga. Moją pierwszą myślą było To dobrze. Ona go nie kocha. To jednak nie miłość, jednak zaraz mi to przeszło i wpadłam w dziwną furię, złość. Szybko wstałam z miejsca i zaczęłam zmierzać w ich stronę. Niemal się nie przewróciłam w tych moim wysokich obcasach, bo praktycznie do nich biegłam.
-Ty pierdolona zdziro. -syknęłam, uderzając blondynkę torebką w głowę.
Dziewczyna prawie się przewróciła, odskakując na bok.
-Ty fałszywa flądro. -mówiłam, podchodząc znów do niej.
Jeszcze raz uderzyłam ją mocno torebką, lecz tym razem w plecy. Dziewczyna była kompletnie zdezorientowana i nie wiedziała za bardzo co zrobić. Patrzyła jedynie na mnie spod swoich długich rzęs i zaczynała, jak mi się wydaje, rozpoznawać mnie, bo na jej twarzy zagościł złośliwy uśmiech.
Blondynka wygładziła sobie grzecznie sukienkę i okrutnym uśmiechem na ustach stała znów całkiem wyprostowana. Czekała. Czekała na mój kolejny ruch. W jej oczach jednak nie dostrzegłam ani cienia strachu. Ale ja też się nie bałam i byłam gotowa znów ją uderzyć, tylko, że tym razem porządnie.
Zaczęłam iść w jej stronę szybkim krokiem, czułam w sobie z każdą chwilą coraz to bardziej, narastającą we mnie złość. Zamachnęłam się porządnie, zgniatając dłoń w pięść i wycelowałam rękę w twarz dziewczyny. I trafiłam bardzo dobrze trafiłam. Nawet poczułam dość duży ból w knykciach. Jednak nie wszystko poszło tak gładko, jak powinno. Bo niewiele minęło, gdy dziewczyna złapała za moje włosy i szarpiąc je, powaliła mnie na ziemię.
-Zabiję cię! -wysyczałam przez zęby, będąc już w poważnej furii.
Szybko podniosłam się z ziemi i złapałam za nogę blondynki, powalając ją i samą siebie na ziemię. Czułam ból gdzieś w brzuchu, ból mojej prawej ręki, policzka, głowy, nogi. Praktycznie wszystkiego. I nawet nie panując nad moimi ruchami, czułam jak moje ręce ciągle są w ruchu. Czułam jak uderzam ją po twarzy, gdy to ona leżała, a ja miałam górę, a później czułam jak moje nogi próbują kopać ją ze mnie, a ręce robią wszystko co tylko mogą. I w sumie nawet nie wiem co dokładnie się działo. Nie pamiętam szczegółów. Widziałam krew, ale nie przejmowałam się nią. W sumie rozmazywała mi się zaraz z potem moim i jej. Więc trudno było w ogóle zauważyć, kogo była ta krew i czy w ogóle była.
Właśnie na niej siedziałam i czułam już coraz to większą przewagę, z mojej strony. Wygrywałam i byłam pewna, że uda mi się ją pokonać. Teraz byłam pewna, z każdym moim uderzeniem coraz to bardziej. Moje ręce same dotykały jej twarzy, praktycznie bez żadnej mojej zgody. Ale gdyby jej potrzebowały, krzyknęłabym Tak! Możecie ją bić! Bardzo mocno bić! Bić ile wlezie! Lecz nagle poczułam, jak ktoś mnie podnosi, a twarz dziewczyny zaczynała się ode mnie coraz to bardziej oddalać. Piszczałam, krzyczałam próbując się wyrwać osobie, która mnie trzymała. Jednak nie miałam już na tyle sił. Już je wszystkie wykorzystałam.
Minęła chwila, gdy postawiono mnie znów na miejsce i pozwolono w końcu chodzić o własnych siłach. I gdy otrzepałam lekko ręką lewą stronę mojej spódniczki, podniosłam głowę w górę i ujrzałam osobę, która mnie "porwała". Przede mną stał Louis. Jak mogłam się nie domyśleć, że to on? Przecież ten zapach, mięśnie, chód... Widziałam jak się mi dokładnie przygląda. Próbowałam wyczytać coś z jego twarzy, cokolwiek, co świadczyło by o tym co czuje. Ale nic. Nie dało się wyczytać kompletnie nic.
-Louis... -zaczęłam, kręcąc potwierdzająco głową.
-Nieźle narozrabiałaś, Mo. -powiedział chłopak, nadzwyczaj ciepłym głosem. -Chodź, przejedziemy się gdzieś, dobrze? Porozmawiamy. -zaproponował, wyciągając w moją stronę swoją dużą dłoń.
Przez chwilę wpatrywałam się w jego rękę, jak w szklaną kulę, próbując dowiedzieć się wszystkich jego zamiarów. Ale nic mi się nie ukazało. Nic dobrego ani złego. Tylko jego dłoń. Dłoń której przecież ufałam.
-Nie. Nie ma mowy. To koniec, Louis! Słyszysz? Nic nas nie łączy! Nie mamy o czym rozmawiać! Było minęło i nic! Rozumiesz? -nawet mnie samą zadziwiły mojej słowa.
Nie chciałam tego powiedzieć. W głębi serca tak bardzo tego nie chciałam.
Louis dokładnie mi się przyjrzał i kiwnął twierdząco głową.
-Do zobaczenia, Mo. -powiedział, okrążając mnie i otwierając drzwi do swojego czarnego auta.
Widziałam jak powoli wsiada i włącza silnik. I wtedy to poczułam. Dziwne przyciąganie w jego stronę. Szybko zaczęłam biec i otworzyłam drzwi pasażera, po czym wsiadłam do środka. Spojrzałam na twarz Louis'a, na której pojawił się szeroki, szczery uśmiech.
-W sumie, możemy porozmawiać. -wyjaśniłam, odwracając twarz w stronę szyby.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Proszę bardzo o długie i szczere komentarze ;)
-Ty pierdolona zdziro. -syknęłam, uderzając blondynkę torebką w głowę.
Dziewczyna prawie się przewróciła, odskakując na bok.
-Ty fałszywa flądro. -mówiłam, podchodząc znów do niej.
Jeszcze raz uderzyłam ją mocno torebką, lecz tym razem w plecy. Dziewczyna była kompletnie zdezorientowana i nie wiedziała za bardzo co zrobić. Patrzyła jedynie na mnie spod swoich długich rzęs i zaczynała, jak mi się wydaje, rozpoznawać mnie, bo na jej twarzy zagościł złośliwy uśmiech.
Blondynka wygładziła sobie grzecznie sukienkę i okrutnym uśmiechem na ustach stała znów całkiem wyprostowana. Czekała. Czekała na mój kolejny ruch. W jej oczach jednak nie dostrzegłam ani cienia strachu. Ale ja też się nie bałam i byłam gotowa znów ją uderzyć, tylko, że tym razem porządnie.
Zaczęłam iść w jej stronę szybkim krokiem, czułam w sobie z każdą chwilą coraz to bardziej, narastającą we mnie złość. Zamachnęłam się porządnie, zgniatając dłoń w pięść i wycelowałam rękę w twarz dziewczyny. I trafiłam bardzo dobrze trafiłam. Nawet poczułam dość duży ból w knykciach. Jednak nie wszystko poszło tak gładko, jak powinno. Bo niewiele minęło, gdy dziewczyna złapała za moje włosy i szarpiąc je, powaliła mnie na ziemię.
-Zabiję cię! -wysyczałam przez zęby, będąc już w poważnej furii.
Szybko podniosłam się z ziemi i złapałam za nogę blondynki, powalając ją i samą siebie na ziemię. Czułam ból gdzieś w brzuchu, ból mojej prawej ręki, policzka, głowy, nogi. Praktycznie wszystkiego. I nawet nie panując nad moimi ruchami, czułam jak moje ręce ciągle są w ruchu. Czułam jak uderzam ją po twarzy, gdy to ona leżała, a ja miałam górę, a później czułam jak moje nogi próbują kopać ją ze mnie, a ręce robią wszystko co tylko mogą. I w sumie nawet nie wiem co dokładnie się działo. Nie pamiętam szczegółów. Widziałam krew, ale nie przejmowałam się nią. W sumie rozmazywała mi się zaraz z potem moim i jej. Więc trudno było w ogóle zauważyć, kogo była ta krew i czy w ogóle była.
Właśnie na niej siedziałam i czułam już coraz to większą przewagę, z mojej strony. Wygrywałam i byłam pewna, że uda mi się ją pokonać. Teraz byłam pewna, z każdym moim uderzeniem coraz to bardziej. Moje ręce same dotykały jej twarzy, praktycznie bez żadnej mojej zgody. Ale gdyby jej potrzebowały, krzyknęłabym Tak! Możecie ją bić! Bardzo mocno bić! Bić ile wlezie! Lecz nagle poczułam, jak ktoś mnie podnosi, a twarz dziewczyny zaczynała się ode mnie coraz to bardziej oddalać. Piszczałam, krzyczałam próbując się wyrwać osobie, która mnie trzymała. Jednak nie miałam już na tyle sił. Już je wszystkie wykorzystałam.
Minęła chwila, gdy postawiono mnie znów na miejsce i pozwolono w końcu chodzić o własnych siłach. I gdy otrzepałam lekko ręką lewą stronę mojej spódniczki, podniosłam głowę w górę i ujrzałam osobę, która mnie "porwała". Przede mną stał Louis. Jak mogłam się nie domyśleć, że to on? Przecież ten zapach, mięśnie, chód... Widziałam jak się mi dokładnie przygląda. Próbowałam wyczytać coś z jego twarzy, cokolwiek, co świadczyło by o tym co czuje. Ale nic. Nie dało się wyczytać kompletnie nic.
-Louis... -zaczęłam, kręcąc potwierdzająco głową.
-Nieźle narozrabiałaś, Mo. -powiedział chłopak, nadzwyczaj ciepłym głosem. -Chodź, przejedziemy się gdzieś, dobrze? Porozmawiamy. -zaproponował, wyciągając w moją stronę swoją dużą dłoń.
Przez chwilę wpatrywałam się w jego rękę, jak w szklaną kulę, próbując dowiedzieć się wszystkich jego zamiarów. Ale nic mi się nie ukazało. Nic dobrego ani złego. Tylko jego dłoń. Dłoń której przecież ufałam.
-Nie. Nie ma mowy. To koniec, Louis! Słyszysz? Nic nas nie łączy! Nie mamy o czym rozmawiać! Było minęło i nic! Rozumiesz? -nawet mnie samą zadziwiły mojej słowa.
Nie chciałam tego powiedzieć. W głębi serca tak bardzo tego nie chciałam.
Louis dokładnie mi się przyjrzał i kiwnął twierdząco głową.
-Do zobaczenia, Mo. -powiedział, okrążając mnie i otwierając drzwi do swojego czarnego auta.
Widziałam jak powoli wsiada i włącza silnik. I wtedy to poczułam. Dziwne przyciąganie w jego stronę. Szybko zaczęłam biec i otworzyłam drzwi pasażera, po czym wsiadłam do środka. Spojrzałam na twarz Louis'a, na której pojawił się szeroki, szczery uśmiech.
-W sumie, możemy porozmawiać. -wyjaśniłam, odwracając twarz w stronę szyby.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Proszę bardzo o długie i szczere komentarze ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)